Szalony Kot pisze:annafreesprit pisze:Często po kastracji spada pozycja kota w hierarchii stada.
To jest mit.
A z mitami należy walczyć

Ogólnie - to, że Twoje futra wykastrowane pojechały na wieś i w pewnym momencie je sprali - to kwestia tego, że były obcymi kotami. Nawet jeśli "kiedyś" obce nie były, to każda odległość czasowa powoduje, że ktoś już wskoczył na ich miejsce w hierarchii - a tym samym ich powrót łączy się z bójkami i awanturami. Jednego kota sprały, a inne? Jakoś się obroniły, prawda? Więc może ten jeden od początku był na końcu hierarchii po prostu, tylko trzeba było mu o tym przypomnieć :>
Każdy kot ma inny charakter. Znam koty i kastrowane, i niekastrowane - które są bojaźliwe i strachliwe i tylko ucieczka im w głowie. Znam i takie chojraki, że i brak jajek im nie przeszkadza. To nie kwestia jajek, bo pazury i zęby są wciąż te same, a kondycja w domu nawet lepsza :>
Cholera, tego się bałam, że rozwalam/rozsadzam wątek Meg, zamiast założyć własny.
Sorry Fil, obiecuję, to się nie powtórzy!
Nie kwestionuję niczego co powyżej, poza tym, że mitem jest, iż kastarcja może skutkować zmianą psychiki. Otóż może!
Napisałam, że nie każdy kot zmienia się po kastracji.
Wiem, że to zależy od CHARAKTERU. -Wspomniany Niul był kastrowanym syjamem o ogromnym poczuciu bezpieczeństwa, świadomości własnej siły i pozycji (wokół niego kręciło się życie, miał status domowego bóstwa) i... mojego wsparcia, dlatego nigdy nikogo nie pobił, to jego się bali. On nie posunął się nigdy poza atak werbalny i bieg w kierunku przeciwnika. Ale nie dotknął go, a i ja zawsze(!) byłam w pobliżu. Może nie spotkał "godnego" przeciwnika, a pańcia-kwoka skutecznie roztaczała ochronne skrzydełka nie dopuszczając do żadnego mordobicia?
Wiem, że to zależy również od POZYCJI jaką kot WYJŚCIOWO posiadał w stadzie.
Rok temu wykastrowałam podwórkowego samca alfa.
Od lat panował niepodzielnie, prał niemiłosiernie wszystkie koty (brał się do bicia nie zważając na ludzi i psy wokół, wpędził swojego syna pod jadący samochód...), cały był w szramach, a inne kocury przemykały się szorując brzuchami po ziemi, nie znaczyły terenu, siedziały wbite pod maskami samochodów, bały się przychodzić na jedzenie jeśli tylko wyczuwały w pobliżu jego obecność...
Po trzech miesiącach przestał bić, po roku od kastracji to jeden z największych miziaków, je z synami, nie wszczyna żadnych bójek, cały piękny, czyściutki, tłusty jak foka. Moja matka mówi: wielkie cielę.
Ale zostały mu pewne wdrukowane zachowania -potrafi z wrogim wyrazem pyska wystartować do jakiegoś kota, po czym -bez rękoczynów, jakby sam zaskoczony swoim zachowaniem - nagle wyhamowuje. Ale to b.rzadkie zachowanie.
I schodzi z drogi dominantom z innych rejonów osiedla.
Ale i stado ma 'z tyłu głowy', że Staremu należny jest szacunek, bo potrafi(ł) sprać.
Czołgający się jeszcze rok temu synek został samcem alfa na podwórku i masakruje -dotychczas równorzędnych w niedoli- braci. Teraz bracia nie zbliżają się do wspólnej miski, albo -po zaspokojeniu pierwszego głodu- uciekają zanim on skończy jeść -żeby zejść mu z linii strzału. To są fakty!
On nie wywalczył swojej pozycji w starciu z ojcem, ojciec abdykował i dopiero wówczas ten obrósł w piórka, odkuł się psychicznie...
Tydzień temu wykastrowałam go, zobaczymy który następny kocur (z tych aktualnie wycofanych) obejmie królestwo, a ile jemu zostanie z nabytej pewności siebie. Bo, że nastąpi "wyciszenie", to jestem bardziej niż pewna...
Niestety (a czasem stety) kastracja powoduje zmianę zachowania, tylko że na podwórku łatwiej mi ingerować w hierarchię stada, niż z doskoku, z odległości 150 km.
Tam chcę możliwie najlepiej zabezpieczyć moich podopiecznych i najpewniej -pomimo pewnych obaw-wykastruję chłopaków.
Ja zwyczajnie nie wiem na ile moje wsiowe chłopaki potrafią się bronić, czy jakieś bójki toczyły, czy obronią się, czy będą jak cielęta, ustępliwe -chodzi o to przede wszystkim, żeby nie oddały ciepłej budy i zasobnej stołówki pierwszemu lepszemu, pełnojajecznemu, wiejskiemu zbójowi i nie siedziały z boku patrząc jak je obżera... Innymi słowy- jaką mają pozycję wyjściową i co z niej ocalą (póki co micha ich, ale wieści o dobrze zaopatrzonej stołówce rozchodzą się)? Kastracją nie poprawiam jej.
A to, że moje wieśniaki zlały Lalkę, to żadna dla mnie nowina. Imię-Lala/ Lalunia nie wzięło się znikąd -to zawsze był mazgaj i najsłabsze z rodzeństwa...