Ja nie mam stałej pracy, mam umowę-zlecenie, która nie daje ani prawa do zwolnienia lekarskiego, ani do urlopu. Nie ma mnie w pracy - nie płacą. Ale gdy dziś przyszłam do pracy kolega nie pozwolił mi nawet dotknąć komputera i powiedział, ze mam się iść leczyć, a nie zarażać. No i "wywalili" mnie z biura, z tekstem, że widzimy się po Świętach

.
Wczoraj, żeby było fajniej oprócz tego, że Orange miało awarię i nie można było ani się z nikim połączyć, ani napisać SMSa, to na osiedlu pierdyknęła rura i odcięto wodę. Zaczęło się bieganie po wodę, Wielbłądzio przywiozła mi 2 butelki niegazowanej mineralki (miała być kranówka), matka nie wiem po co wzięła wiadro i przytargała 10 litrów. Zapytałam ją: po co? Co z taką wodą zrobimy, jeśli używamy tego wiadra do mycia podłogi (ja ostatnio w poniedziałek) i niestety plastiku się nie sterylizuje, nie wyparzy - wiadro jest po prostu brudne. Kopara jej opadła, co nie zmieniło niczego, że ja do późnego wieczora biegałam z butelkami. Ale się wycwaniłam i poszłam do lecznicy wet i tam spokojnie wzięłam - ludzi brali na mrozie, z boku któregoś budynku.
Meo oddycha przez nos, ale rurka nam się blokuje, bo sama w sobie drażni tchawicę i powstaje taki śluz, który kocina wykrztusza przez tę rurkę. Gdy wydzielina przyschnie to już wenflon nic nie da - od jednej z technik wet złapałam sposób i wyciągam to zagiętą igłą do zastrzyków. Coś słabo z kupą u Meo, wczoraj był strasznie zgazowany, zaryzykowałam podanie 4 kapsułek Espumisanu do gardła (Meo ma do połowy na stałe otwartą krtań, może dojść do tego, że mi tam wpadnie i będzie niedobrze). Parafina przeleciała, a kupy nie ma, tzn. była niewielka, a powinien się obsrać (za przeproszeniem). Podałam Gasprid na popędzenie jelit. Dziś już brzuszek lepiej, widać humor lepszy, bo gdy wczoraj była Wielbłądzio, to leżał jak szmatka. Teraz Meosio przeprosił się karmą dla kotów (gardził nią, bo jako rekonwalescent dostawał mięsko) i właśnie konsumuje, co prawda Lizak mu wylizał sosik, ale
kto późno przychodzi ten sam sobie szkodzi. Lizaka zabiję, bo mi ciągle wylewa wodę z miski na podłogę. Miska jest półlitrowa, zawsze pełna i stoi wysoko, żeby Meonikowi było wygodnie. A ta "bura cholera", żeby się napić, to musi rozhuśtać wodę w misce. Wczoraj wycierałam podłogę 3 razy, dzisiaj już jeden.
W nocy, kiedy Meo mnie obudził i czyściłam mu rurkę - zauważyła Lizaka siedzącego na komódce i wpatrzonego w ścianę przy oknie. Pomyślałam: jakiś robak, czy co? Zaglądam, patrzę z kapciem w ręce (przygotowanym do utłuczenia
robala) - a tu na ścianie śliczny glut, wykichany przez Lizaka

. Reszta gluta na zasłonce. A Lizak wpatrzony! Jak w obrazek....

Ktoś chce fajnego kotka?
