Po założeniu nowej rurki Meo jak nowy - zaczął nawet chodzić. I zjadł kolację. Młoda obudziła mnie po gddz. 3, że usnąć nie może, bo ją katar męczy. No wstało się. Meo tak sobie średnio, zdenerwowałam, się, bo leżał i języczek wysunięty. Przeczyściłam mu gardziołko, potem wstał zameldował się w kuchni na śniadaniu. Musiałam trzymać miseczkę wysoko, żeby było mu wygodnie jeść, a wcześniej wygonić z kuchni Lizaka, bo zaczął wylizywać otwartą dla Meo puszkę z karmą w formie pasztetu

. Kiedy już szykowałam się do pracy, matka mówi, że w ogóle nie słychać oddechu Meo - a kot siedzi i patrzy na nas. No to wychodzi, że żyje. Zajrzałam Meonikowi do rurki, a tam zatkane na biało (tym śluzem, którym odkrztusza), a Meo oddycha

. Z tego wynika, że przełączył się na oddychanie nosem i gardłem. Wyczyściłam mu rurkę odsysając wenflonem (oczywiście tą miękką rurką, nie igłą), przemyłam jak zwykle NaCl.
Gila mam do pasa, zaraz wychodzę z pracy, niech no tylko szef się pojawi, żebym miała odbębniony dzień. Nie chcę też ludzi pozarażać na Święta. Już wystarczy, że wczoraj profesorowi podałam rękę

.
Lizak jest straszną pierdołą: już nawet, gdy wskakuje na szafki w kuchni potrafi nie
celnąć, pomijam to, że gdy przechodzi np. obok butelek wodą mineralną to nie ma tak, żeby przynajmniej jednej nie przewrócił. Moja pierdółka kochana.