Moje wątki nie cieszą się wielkim powodzeniem, mało osób je odwiedza, ale jeśli Marusię odwiedzi TA jedna osoba, może życie kotki zmieni się na lepsze.Ma ogłoszenia,ale jak dotąd zero odzewu.
Marusia została przyniesiona do stalowowolskiej lecznicy.Miała zostać tylko jeden dzień, ale oczywiście pani się więcej nie zjawiła, Marusia zamieszkała więc w lecznicy.Było to ok 20 października.Kotka miała wtedy ok.4 miesięcy, była ślicznym, puchatym stworzonkiem, lgnęła do ludzi, uwielbiała być przytulana, ale też potrzebowała dużo ruchu.Biegała za piłeczkami, skakała, kiedy pomachało się jej wędką, ot, typowy, szczęśliwy kociak.Takie zdjęcia zrobiłam wtedy.
Tydzień później Marusia znalazła domek.Wetka miała pewne obawy, ale postanowiła odbyć wizytę poadopcyjną, z resztą wiedziała,że Marusia zostanie przyniesiona na szczepienie,że będzie mieć stały kontakt z domkiem.No tak, kontakt był, ale adopcja zupełnie nie udana.Marusia wróciła.Z biegunką, ze skrzywioną psychiką, załatwiała się do brodzika, nie chciała być na rękach, gryzła i drapała.Byłam przerażona i wściekła.Bardzo długo trwała rehabilitacja kotki.Dziś jest już zdrowa, kuwetkowa, spokojna, nie jest taka nerwowa.Bawi się z innymi kotkami w lecznicy, kumpluje głównie z Toniem, czarnym kocurem wetki.Marusia dostała już coś w rodzaju rujki i wkrótce będzie sterylizowana.Gotowa jest pójść do nowego domku, ale nie widać go na horyzoncie.
Wetce bardzo szkoda tej kotki.Ona tak potrzebuje swojego Dużego, taka jest szczęśliwa, kiedy ktoś przychodzi i się nią zajmuje.Marusia łasi się, ociera o nogi, ale ani wetka, ani ja nie możemy jej poświecić tyle czasu, ile by chciała.Ma takie piękne, duże oczy, a tyle czasem w nich smutku....
A oto dzisiejsze zdjęcia.Fizycznie się nie zmieniła, nadal jest piękną kotką, ma cudne "pućki" i ogromne oczy.
W lecznicy jest dość ciemno, moim aparatem nie da się zrobić lepszych zdjęć.Mam nadzieję jednak,że widać, jakie to musi być kochane stworzenie.