rybcie pisze:To jakiś wypadek komunikacyjny? Krew, zobolałe ciałko?
nie wiem

nikt nie wie... Ania Zmienniczka przychyla się do urazu mechanicznego, CoolCaty zaraz po przywiezieniu kotki mówiła raczej o nerkach - mocznica też "daje" ból całego ciała i zżera dziąsła... Zmienniczka mówiła, że kiedy malutka już usnęła, zwiotczała i można ją było spokojnie omacać - wyczuła, że nerki nie były takie jak powinny... Z drugiej strony - krew na buzi... I dobrze mi się wydawało, że dolne przednie ząbki były jakby powyłamywane... Nie wiem. Te koty nie opuszczają trzech podwórek w ciągu - z jednej strony nasze, w środku Pani Teresa, z drugiej strony - wnuk Pani Teresy. Albo przełażą przez płoty, albo przemieszczają się zaraz przy ogrodzeniach. U nas nie ma asfaltu, na "ulicy" jedno wielkie lodowisko pokryte śniegiem, nikt nie jeździ szybciej niż 30 na godzinę, a Ruda, podobnie jak Miriam, dobrze wiedziała, że przed zbliżającym się autem trzeba uciekać. Widziałam to nie raz przecież... Dochodzi jeszcze podejrzenie otrucia

chociaż kto teraz, zimą, trułby koty... Młodszy wnuczek Pani Teresy sam powiedział, że teraz to wszyscy w domu dupy grzeją, a nie próbują truć zwierzęta. Myszy i szczury, na które wykłada się trutki - przecież też ich teraz nie ma. Poza tym cała okolica jest kociolubna. Zanim się wprowadziliśmy, przyjechaliśmy oglądać domek, to nas sąsiad na ulicy zapytał, czy mamy kota, bo bez kota, to życia tu nie ma - myszy po kuchni biegają. I wszyscy przynajmniej jednego futrzanego myszołowa mają.
Nie chciałabym, żeby kolejnemu okolicznemu kotu coś się stało, ale jeśli coś się wydarzy - będę miała prawie pewność, że pojawił się jakiś sadysta-truciciel... I będę się czaić. I wyczaję. I podam do sądu sukinkota!
Wczoraj miałam firmową wigilię, czyli doroczny ochlaj. Misiek po mnie przyjechał, zerwałam się w miarę wcześnie, potem pojechaliśmy jeszcze do nocnego tesco po zakupy. Oczywiście, przecież nie może być normalnie - na naszej "ulicy" zauważyłam psa. Niewielki, w obroży - nie dam głowy, czy nie była metalowa

Półtorej godziny spędziłam na mrozie, próbując go zwabić kiełbasą. Nie udało mi się

Zostawiliśmy otwartą letnią kuchnię, postawiliśmy karton ze szmatą - zawsze cieplej niż na minus piętnastostopniowym mrozie... Ale jak Misiek wyszedł pół godziny później, zjedzone z michy było, ale psa ani widu

tyle dobrego, że zjadł trochę tej kiełbasy i kocich chrupków polanych oliwą.