Martwiłam się o Shreka ... No, to Bandido dał mi jazzu

.
Cały dzień był nie w sosie, mało jadł, spał pod łóżkiem

zamiast na lodówce - no, dobra, każdemu wolno mieć gorszy dzień. Wieczorem miała przyjść do mnie Koleżanka - akurat przed Jej przyjściem kot wyszedł z ukrycia, opił się wody i obwąchał jedzenie. Kiedy Ją wpuszczałam, zwrócił część wody - no, dobra ulało się

. Chwilę później chlusnęło z kota jak z wiadra - ja zbladłam, Koleżanka zsiniała. Jest samochodem, dawaj do veta. Jakaś larwa zastawiła samochód, 15 minut w plecy, Koleżanka mokra, obie złe. Szczegół, że nie bardzo mogłam trafić, Agneska

podpowiedziała.
W Boliłpce kolejka, pocieszająca rozmowa o pp gratis

. Wiem, że grasuje ... W gabinecie kot gorączki nie ma, odwodniony nie jest, w brzuchu nic szczególnego - w sumie najbardziej widoczna histeria opiekuna, ale to nie ten lekarz

. No nic, krew pobrana, obserwować. Biorę dzień urlopu, bo inaczej nic nie zaobserwuję, we wtorki jestem cały dzień poza domem.
Mam dość. Już myślałam, że runda chorób tymczasów zakończona. Najgorsze, że Bandido dalej nie je - wypił trochę wody i nie zwrócił, dobre i to. Zaraz go wyciągnę spod łóżka i położę ze sobą. Ki czort? Foch? Zakłaczenie? Oby nic gorszego, ale to i to mnie umęczy.
W piątek Shrek śmiga do domu, przeluźni się, może się ogólnie uspokoi? Nawet już spać mi się nie chce. Ale dzięki stokrotne Koleżance, która mnie zawiozła i przywiozła, mimo wszelkich przeciwności losu ...