"Soboty nam szkodzą"
Dzisiejsze przebudzenie miałam zdecydowanie niemiłe.
W sobotę miałam nadzieję pospać do 9.30.
O 5tej wstałam dać dziatwie śniadanko, ale zaraz wróciłam do wyra.
Spałam jak zabita. Żadne hałasy czy kocie galopy mi nie przeszkadzały.
Zapamiętałe szuranie w kuwetach skutecznie udało mi się zignorować, podobnie jak brzękanie wylizywanymi miskami.
Zadzwonił budzik, by mi przypomnieć że koniec leniuchowania i mam coś jednak do roboty.
Otwieram oczy i co widzę?!
Nie mam w oknach firanek!
Pierwsze moje słowa po przebudzeniu, to "Miodek!! Ty klocku nieciosany!"
Nie muszę widzieć, by wiedzieć czyja to sprawka.
Firanki przypinam średnio dwa razy w tygodniu.
On jednak jest Demon, demon firankowy.
Moje przebudzenie nie uszło uwadze Astusia, który przygalopował jak zwykle do łóżka, by się przywitać i humor mi polepszyć.
Wygłaskałam, wymiziałam Astusia, a ten w dowód wdzięczności olał mi koc.
Matuchno! Od kwietnia był spokój z zasikiwaniem mojej pościeli, a tu taki numer!!
Już mam lęki, że to może nie być jednorazowy wybryk.
Miało być rano spokojnie z zapasem czasowym, by rozpocząć dzień na pewnym luzie.
Wyszło nerwowo z programem dość napiętym.
Kika na parapet, ja do pralki, koty się plączą pod nogami.
Poranny rytuał zepsułam tą krzątaniną, bo pierwsze co robię po przebudzeniu i wymizianiu towarzystwa, to udaję się do kuchni w celu napełnienia misek, prowadzona przez współpracujące ze sobą koteczki, baczące bym przypadkiem do łazienki nie zboczyła.
Urocze sobotnie przedpołudnie dało mi się mocno we znaki. Obsów czasowy miałam galanty. Kika znów się spóźniła na angielski.