W zeszłą sobotę Klemcik przestał jeść, już wcześniej chudł w zastraszającym tempie. Próbowaliśmy go karmić tym, na co tylko miał ochotę. W poniedziałek rano przyjechałam do Łodzi po leki dla niego. Też w poniedziałek, wieczorem, wśród lejącego deszczu, zawieźliśmy Klemensa do Szadku, małego miasteczka oddalonego od rancza o 15 km, które mija Ania Zmienniczka w drodze do domu. Ania specjalnie dla nas przedłużyła swój powrót z pracy, oglądała Klemcia w samochodzie, zaparkowanym na rynku, bardzo, bardzo Ci dziękujemy, Aniu
Klemens był aktywny, ba! rozglądał się ciekawie po samochodzie... "kupił" sobie jeden dzień życia.
We wtorek polegiwał już właściwie cały czas, przysypiał pod samochodem, czasem wstawał, podchodził, przytulał się, znów się kładł... zwrócił wszystko co zjadł w poniedziałek wieczór, po podaniu relanium. Próba karmienia strzykawką tez nie przyniosła efektu - zwracał sukcesywnie.
W nocy z wtorku na środę, około pół do trzeciej, przyszedł do sypialni, podszedł do TŻ-ta i zaczął płakać. Był bardzo, bardzo słaby, nóżki nie chciały go nosić, chwiał się i zawodził, ale nie spuszczał oka z Wieśka, próbował iść za nim nawet gdy ten wstał i poszedł do toalety. Zbudowaliśmy mu w łóżku gniazdko, przysypiał w nim przytulony do Wieśka. Kiedy się budził, znów zaczynał płakać. O pół do 7 rano, na zmianę nosząc Klemensa na rękach, przygotowaliśmy się do drogi. Postanowiliśmy, że jeśli miejscowe małżeństwo weterynarzy będzie robiło jakieś problemy, bądź nie będzie ich w domu - pojedziemy szukać pomocy gdzie indziej. Weci byli w domu, podeszli do sprawy może ze zdziwieniem - w końcu kto na wsi przychodzi do weterynarza z kotem - ale i z sercem.
Klemens zasnął wśród szumiących drzew i śpiewających ptaków, na dworze, przytulony do swojego ukochanego pana. Koło południa pochowaliśmy go w specjalnie zrobionej przez TŻ-ta trumience. Georg chodził po podwórku i nawoływał. Po południu postawiłam w kąciku koło telewizora o jedną miseczkę za dużo. Wiesiek wypatrywał tęczy na niebie, pojawiła się wieczorem... nie mogę się przyzwyczaić. Wciąż mam absurdalne wrażenie, jakby tylko poszedł na przedłużającą się wycieczkę po wsi, jakby miał się pojawić znienacka, gramoląc się spod auta albo rozpychając się między naszymi poduszkami.
TŻ z Georgiem i Leą zostali jeszcze na wsi, ja przyjechałam dziś rano do pracy prosto z rancza. Na dzisiejszą noc zostaję w Łodzi, w pustym domku, z którego Wiesiek tak się cieszył przez wzgląd właśnie na Klemcia. I to jest jedyna myśl, która mnie pociesza. Że odszedł na wsi, w miejscu, które kochał, że ostatnie dni spędził, wylegując się na trawie i próbując łapać żaby i motyle, że zasnął patrząc na liście drzew.