Wracam do zdrowia.
A wszystko zaczęło się w okropny poniedziałek. Lazłam sobie do mojego US złożyć zeznanka. I otóż okolicach NBPku (tam ze względu na Plac Wolności- tak myślę- wiatr pizga z każdej strony) myślałam, że mnie wiatr zmiecie. Pomijam już fakt, że od rana mnie coś w głowie jakby migrenowego tliło.
Wchodzę do US, a tam gorącz. Ja przewiana. Modliłam, żeby jak najszybciej wyjść. Głowa zaczęła mnie tak napieprzać, że świat szedł w zwolnionym tempie. Już myślałam, że nie dojdę. Nie dotrę. Stoję na przystanku i modlę się, żeby ten durny tramwaj przyjechał. Bo mi już przez oczy zaczyna z zatok wychodzić.
Koniec końców dotarłam . Wzięłam mega przeciwbóle i poszłam spać. A później to już tylko a psik, a psik, a psik, a psik i stosy chusteczek. Chyba jeszcze jednak jutro do pracy nie pójdę. Poświęcę czas na naukę na egzamin, który nota bene został odłożony w czasie. Najbardziej z całej sytuacji są zadowolone dziewczyny, które towarzyszyły mi łóżku przez co najmniej 90% czasu. Pozostałe 10% poświęcały na jedzenie, kuwetę i zabawy.
W ogóle to zdziwienie. Amy nie jest czarna







No to, dobranoc!
