alix76 pisze: Bandido porządnie mnie nastraszył jakiś rok temu. Trochę się zagapiłam, bo ostatecznie koty przesypiają całe dnie. Kiedy zaczęłam podejrzewać, że coś mu dolega, była niedziela. Sytuacja nie była alarmująca, więc wytrzymałam do poniedziałku, nie mam zaufanej lecznicy całodobowej. Przez noc co chwile sprawdzałam, czy kot się rusza - musiał być wpieniony, że nie daję mu spać

. W poniedziałek zwolniłam się trochę z pracy i pognałam do veta, okazało się, że kot ma gorączkę i objawy zatrucia pokarmowego. Po zastrzyku przeciwgorączkowym, jakby ktoś mu włożył z powrotem baterie. Następny dzień wzięłam wolny, żeby zrobić mu badania krwi - szefowa odruchowo powiedziała "to weź dzień na opiekę", niestety, na kota nie przysługują. Tydzień latałam na zastrzyki, okazało się, że i Zidane się przytruł, ale jako silniejszy, chorował lżej. Zmieniłam politykę kupowania kociego jedzenia i zaczęłam uważnie oglądać i obmacywać koty praktycznie co dzień. Efekty były szybko ...cdn.
Obiecany kolejny epizod Bandido-story

.
Nawyk oglądania i obmacywania kotów, jakiego nabrałam, szybko zaprocentował. Oczywiście w piątek, późnym wieczorem

. Wróciłam do domu, przy wieczornych pieszczotach obróciłam Bandido brzuszkiem do góry i ... zobaczyłam strupek przy siusiaczku

.
Przeraziłam się śmiertelnie. W pamięci miałam znajomego kota, który zmarł przy drugim cewnikowaniu. Spanikowana prawie nie mogłam zasnąć. Rano, w świetle dziennym, niestety nie było wątpliwości, że to strupek, tym bardziej, że zawsze mam pod ręką "próbę kontrolną", tj Zidane'a. Zapakowałam oba koty do kontenerka i pognałam do veta. Byłam umówiona ze znajomymi na wyjazd poza miasto i bardzo mi na tym zależało. Niestety, u veta tłum, na dokładkę chyba leciała kroplówka, bo pierwszy pacjent nie wychodził bardzo długo. Znajomi dzwonili kilka razy, ale niestety, nie mogli czekać. Zrobiło mi się bardzo przykro. Kiedy była już moja kolej, zjawili się ludzie z ogromnym, czarnym psem, oczywiście bez kagańca, z krzykiem, że oni na pobranie krwi i że są rodziną veta. Byłam tak wściekła, że byłam w stanie rozszarpać ich razem z psem gołymi rękami. Wydarłam się, może niesłusznie, że to że mają większego psa jeszcze nie upoważnia ich do terroryzowania innych

. Oczywiście weszłam w swojej kolejce.
Bandido dostał doraźnie antybiotyk, no-spę i furagin a ja polecenie pobrania moczu

. Plany na sobotę diabli mi wzięli, ale chociaż nie bałam się tka o kota. W niedzielę przystąpiłam do pobierania moczu. Opróżniłam kuwetę, umyłam, wysuszyłam i postawiłem na miejscu. Nastąpił bojkot, przerywany pretensjami i prowadzeniem do kuwety w celu jej naprawienia

. Sytuacji nie poprawiał fakt, że pusta kuweta łatwo przewracała się z hałasem. Późnym wieczorem do kuwety się wysiusiał - Zidane

. Umyłam, wysuszyłam etc.

. W nocy spałam na gumowe ucho - obudził mnie drapanie. Wysiusiał się Bandido - na szmatę w łazience

. Wreszcie, rano, z wielką obrazą, Bandido dostojnie wszedł do kuwety, zadarł ogoni oddał próbkę. Alleluja!
Badanie wykazało struwity. Lekki stan zapalny był wtórny i dał się szybko opanować. Od tej pory CDT są na diecie, nabrałam wprawy w pobieraniu moczu (ostatnio nawet bezpośrednio spod doopci!) - wyniki są poprawne, ale wiem, że muszę to kontrolować.
Bandido bardzo dzielnie zniósł kurację:zastrzyki, tabletki, nawet zmianę diety. Ponieważ oglądam go starannie prawie codziennie, zachowuje się na rękach jak pluszak

.