rybcie pisze:wydaje się, że wszystko będzie, ok a Minkę czeka szczęśliwe życie.
I ja tak myślę, wszystko na to wskazuje

.
A co tymczasowania to ... to sama Gosiu wiesz teraz, jak trudne to zadanie.
Ale z kolei daje tyle radości i satysfakcji, gdy uratowane kocie życie rozkwita w swoim domu ...
Co do zagrożeń i ryzyka, to jesteś w stanie je przewidzieć tylko w przybliżeniu. Czasem pozornie łatwy tymczas okazuje się kotem z problemami, które wyskakują zupełnie niespodziewanie. Np. takim "łatwym tymczasem" miał być dla mnie Truś - zakładałam, że potrzeba mu tylko sześciu tygodni w klatce, dla zrośnięcia złamanej miednicy. Podkarmić, odchuchać i szukaj facet domu

A tu niespodzianka za niespodzianką od pierwszych godzin od zabrania go do domu.Szło osiwieć, wizytom u weta nie było końca, wydatkom również.
A czasami odwrotnie. Olinek miał grzybicę, był zabiedzony bardzo, z infekcją, z chorymi oczami, co do których pani wet miała uzasadnione podejrzenie, że to jakaś paskudna chlamydioza i że leczenie się będzie ciągnąć tygodniami, a jeszcze może zainfekować inne koty ... A tymczasem grzyb zniknął w okamgnieniu - bez kąpieli, tabletek, cudów - tylko maść triderm i felisvac, oczka były piękne dosłownie po kilku dniach, no, ten kotuś wykurował się w jakimś nieprawdopodobnym tempie

.
Podobnie trudno przewidzieć wydatki, ale zawsze trzeba szykować dużo więcej niż w pierwszych obliczeniach ...
Itd., itp., każda tymczasująca osoba powie Ci to samo.
Myślę, że mimo wszystkich trudności, wydatków, problemów, pytań od czasu do czasu do samego siebie "a po co mi to wszystko, co ja jestem św. Teresa ?", czasem spięć z TŻ-em, który ma serdecznie dosyć jeżdżenia do weta i nie tylko w koło Wojtek - warto. I chyba też to sama czujesz

.
Jakimś sposobem na uporanie się z ciężarem tymczasowania - emocjonalnym, organizacyjnym i finansowym jest robienie sobie przerw w tymczasowniu. Jednemu potrzeba miesiąc, żeby odpocząć, innemu trzy miesiące albo i pół roku.
W każdym razie - pierwsze koty za płoty

.
Spisałaś się wspaniale Gosiu
