» Nie sty 24, 2010 15:41
Re: Syberyjczykopodobny...Jestem Toril...cz.12
Czwartek wieczór
Filuś zwymiotował. Nie chciał jeść. Zaparzyłam mu siemie lniane i podawałam do 2 w nocy. Małymi dawkami, ale ładnie mu się przyjęły. Nie zwymiotował już więcej. Miał tylko trochę wzdęty brzuszek. Dostał Espumisan. Jak brzuszek zrobił się mniej twardy poszłam spać.
Piątek
Filuś nie chciał jeść. Podałam mu siemię, a po pewnym czasie nakarmiłam go strzykawką. Miałam jeszcze po Tosi Ricovery. Ładnie zjadł. Nie zwymiotował. Poszłam do pracy. W ciągu dnia do Filka zajrzała Sara. Kotek nie chciał nic zjeść, nawet swoją ukochaną pastę na odkłaczanie. Ale chodził po domu. Sara zastała go w pokoju, w koszyczku przy balkonie. Ja zostawiłam go w kuchni. Nie było nigdzie ślady by wymiotował.
Wieczorem Filuś przywitał mnie z resztą kotów w korytarzu, ale nie chciał jeść. Nakarmiłam go strzykawką. Nie zwymiotował. W nocy przyszedł do mnie na głaski i pogaduszki.
Sobota
Nakarmiłam Filusia strzykawką, bo nie chciałam ryzykować że nie będzie jadł. Kotek był słaby, ale chodził. Nie podobało mi się tylko, że lekką ciągnął łapki. Jakby go nie chciały utrzymać. Ale chodził sobie. Wygłaskałam go. Pogadał do mnie, pomruczał. Poszłam do pracy.
Wróciłam z pracy po południu. Z mięskiem, nowymi kocykami. I z zaleceniami od wetki jak opiekować się Filusiem. Z lekami.
Ale Filuś już nie żył. Leżał na korytarzu, na kocyku na którym go rano zostawiłam. Był sztywny. Musiał umrzeć zaraz jak wyszłam. Nie potrafię opisać co czułam, Jak wielki przeżyłam szok. Miałam się nim opiekować, a jego już nie było. Tylko śliczny ogon został puszysty. Reszta ciałka była taka maleńka, drobniutka.
Nie chcę się tłumaczyć, ale macie prawo wiedzieć jak było. Po prostu nie chciałam teraz o tym pisać. Zbyt to wszystko dla mnie straszne i bolesne. Nie chciałam wracać do tych strasznych chwil. Jest we mnie jeszcze tyle strachu o te koty, które zostały. Wystarczy, że któreś gdzieś wlezie, albo leży zbyt długo na korytarzu, zaraz odzywa się we mnie panika.
Nie pojechałam do weta w czwartek, ani w piątek. Bo kto leci do weta po jednym pawiu? To przecież tylko lekka niedyspozycja. Nic nie wskazywało na chorobę. Kot się bawił, kręcił pod nogami, gadał. Rano jeszcze z ponagleniem w głosie domagał się śniadanka. A wieczorem zwymiotował. To przecież o niczym nie świadczy! Dopilnowałam, by nie miał pustego brzuszka, by był napojony płynami. Był słabszy, ale ładnie przyjmował jedzonko ze strzykawki. Nie wymiotował. Na wszelki wypadek zadzwoniłam do wetki o leki wzmacniające, by zaopiekować się nim przez sobotę i niedzielę. I dopilnować by nabrał sił. Nic nie wskazywało na tak szybki koniec. Miał ładną sierść, nie śmierdziało mu z pycholka. Nie leciało z noska, nie kichał, nie kaszlał. Nie był bolesny. Był tylko ciut słabszy. Ale młody, odkarmiony kot nie umiera w ciągu dwóch dób. Takie rzeczy się nie zdarzają. A jednak. Najgorsze jest to zaskoczenie. O Tosie walczyłam do końca. Przez dwa lata jej chorowania zrobiłam wszystko co mogłam, by było jej lepiej. By była ze mną. Z Filkiem nie miałam tej szansy. Po prostu odszedł. Wróciłam do domu, a on leżał na korytarzu. Nie reagował na mnie. Podbiegłam do niego pełna niepokoju, a on był sztywniutki. Moje maleństwo już nie żyło! To takie niesprawiedliwe. Taki młodziutki. Już nigdy mi nie pogada. A nic nie wskazywało na taki koniec. Nic.
Sekcja wykazała agresywną postać FIPa. Przynajmniej dla mnie. Miał zniszczone nerki, wątrobę, śledzionę i całą otrzewną. Na śledzionie miał pełno białych centek. Badanie laboratoryjne to potwierdziło. Nie mogę zrozumieć czemu nie działo się nic wcześniej, żadnych oznak. Był spokojny, spokojniejszy niż jego rodzeństwo. Ale zawsze był taką leniwą kluchą. Był mniejszy niż rodzeństwo, o czym pisałam, Ale przecież nie były to wyścigi, czyj kot waży najwięcej. Przecież nie musiał mieć 10 kilo. Mniejszy też byłby kochany. Trochę mnie to martwiło, ale skoro rośnie to jest chudziutki. Niby wszystko w porządku. Tylko Filka już nie ma. A ja, tak naprawdę, nigdy nie miałam szansy uratować mu życia. Nie przy tej chorobie. Ta bezradność jest straszna. Przecież był tak bardzo wyniszczony, a nie było tego po nim widać. Nie mogę tego zrozumieć. Tak wyniszczony kot powinien mieć jakieś oznaki, symptomy.Przecież mam koty, widzę kiedy są zdrowe a kiedy nie. A tu nie widziałam nic. I teraz stale się boję, że odejdzie następny kot, a ja znowu czegoś nie zauważę. Coś przegapię. Stale jest we mnie strach. Ciągle chodzę i podgląduję koty. Sprawdzam kuwety. Jak przez tydzień się nie załatwiały myślałam, że zwariuję. Jeszcze się dowiedziałam, że nie załatwianie może doprowadzić do zapalenia płuc. Nie wiem ile w tym prawdy, ale nie muszę chyba mówić jak się przeraziłam.
Dlatego nie chciałam już wracać do tych dni.
Koty żyją akurat tyle, żeby zdążyły spleść się z naszym życiem i zapaść
głęboko w serce. Potem je łamią. Ale ile warte byłoby życie bez nich...Dwie baby i rudy ...