Max nieco czasu spędza w tym samym pokoju co reszta towarzystwa - w łazience się drze, itp...
Ma założone szeleczki, smycz przypięta do kaloryfera, a my jesteśmy w pogotowiu...
Generalnie było spokojnie - chodzenie w przysiadzie, syczenie, itp, ale do łapoczynów nie doszło...
Ale żeby nam się nie nudziło chwilę temu mieliśmy dodatkowe atrakcje...
Max biega sobie za laserkiem (w zakresie smyczy), mama co jakiś czas robi przerwę, i biega za laserkiem Natalia...
I w pewnym momencie chyba Max chciał zapolować na laserek który znalazł się nieco dalej od niego....
Skoczył... i ułamek sekundy później zobaczyłam biegnącego Maxa... a smycz leżącą na podłodze...
Poprzednia akcja rozdzielania kotów skończyła się na pogotowiu, więc tym razem powtórka nie wchodziła w grę...
Na szczęście Max był dość spokojny, i zajęty laserkiem (który nota bene uwielbia), i dało się go bezboleśnie zaprowadzić do łazienki...
Obyło się bez ofiar w ludziach i w kotach... ufff....
Ale jak wyobrażę sobie, co by było, gdyby urwał się w chwili, gdy miał ochotę zaatakować któregoś kota...
albo gdyby Natalia urwała się z tej smyczki...

- to normalna, kocia smycz, w dodatku dość porządna...
Nie wytrzymało mocowanie karabinka (tzn tam jest taki metalowy mechanizm umożliwiający obracanie się zapięcia wokół własnej osi - to właśnie nie wytrzymało...)
Został założony nowy karabinek (bardziej tradycyjny, ale mocny...)