Nie wiem jak zacząć relację z dnia dzisiejszego. Wstałam, umyłam zęby, nawet się nie kąpałam, myśląc sobie - biegnę do piwnicy, załatwię wszystko raz dwa i się zajmę sobą.
Punkt 6 rano w ciągu 10 minut złapałam kotkę. Weszła pięknie, przełożyliśmy ją do transporterka itd. nie mogłam jej zawieźć na kastrację, bo trzeba było najpierw mieć pewność, że wszystkie kocięta złapane.
Na to kociaki zaszyły się, zniknęły i spały przez 5 godzin, nie dając znaku życia.
Przed południem zlokalizowałam w którym boksie siedzą. Przeniosłam klatkę łapkę.
Gruchały następne 2 godziny, sprawdzając gdzie jest mama i łażąc wokół łapki. O 14 złapałam pierwsze kocię - w końcu wlazło do łapki. No więc już byłam pewna, że drugie wlezie, w końcu głodne były bardzo.
O 14:30 drugie kocię poszło spać, głodne. Spało cicho 2 godziny. Potem zaczęło drzeć ryja, pytając mnie "gdzie jest mama". Nawet dobrze nam się konwersowało, ale na odległość ręki.
O 17 zaczęły do mnie podchodzić myszy - najwyraźniej uznały, że można mieć do mnie zaufanie, skoro tak długo z nimi siedzę. Zobaczyłam też 1 szczura. Malec znowu poszedł spać. Gdybym miała pewność, że wejdzie do północy, pewnie nie odpuściłabym. Ale wyglądało na to, że zrezygnował z prób nawiązania kontaktu.
Kotka była już 11 godzin zamknięta bez wody w transporterku. Drugi malec siedział sam w domu, przerażony, też w transporterku, bo nie miałam jak się nim zająć siedząc w piwnicy.
O 17:30 musiałam wypuścić kotkę, żeby mieć pewność, że maluszka nie zagryzą szczury, kiedy ja w końcu wyzionę ducha.
Pierwszy raz w życiu stałam 11 godzin przy klatce-łapce bez przerwy.
Śmierdzę łiskasem cała łącznie z włosami, jest mi słabo, pogryzły mnie pchły. Ale to nic - wypuściłam złapaną kotkę

Malec szczęśliwy, bawi się teraz w piwnicy w najlepsze, na widoku każdego, kto wchodzi
Jarek chory, dzisiaj przesiedział pół dnia w izbie przyjęć szpitala. Jutro fizycznie nie dam rady powtórzyć takiego maratonu. A najgorsze jest to, że u wetów terminy na kastracje napięte i nie mogę łapać "w dowolnej chwili". Jak ja mam te koty uratować
Stachurka, ostatnio czytałam, że zakwaszający wpływ wit. C na koci mocz jest.... mitem! u weta dorwałam ciekawy artykuł. Nie ma więc żadnego znaczenia, czy wit. C czy rutinoscorbin.