Moją kicię znacie z opowieści o jej licznych przypadłościach
. Postanowiłam więc założyc jej odrębny wątek, żeby pokazać, jaka jest śliczna i wspaniała
. Więc od początku. Moja kotka ma na imię Inka. Kota zawsze chciałam mieć. Ale 7 lat temu stwierdzono u mnie alergię na te zwierzęta. Po jakimś czasie okazało się, że minęła. Wtedy veto postawiła mama. Argumenty? Potłuczone szklanki i talerze, kocia sierść wszędzie, a wogóle to nie lubi kotów. Różne są koleje losu. W końcu mojej siostrze udało sie namówić mamę na ... królika, o którym marzyła. Przystąpiłam więc do ataku i wymolestowałam kota. Szukałam dość długo. To był akurat przełom lutego i marca, w schronisku nie było kociąt, a o azylach nie słyszałam. A to był maminy warunek - to ma być kocię. Po pierwsze ze względu na mnie - poważnie wtedy chorowałam na depresję, kot miał być młody, bez "urazów"
. Po drugie chodziło o mojego psa - nie zniósł by po 12 latach niepodzielnych rządów innego dorosłego zwierzaka. W końcu okazało się, że znajomi znajomej mają kotkę, która niedawno się okociła. Zagladałam tu i ówdzie, żeby zobaczyć, jak duży powinien byc kotek, aby można było go odstawić od matki. Byłam gotowa czekać do 10 tyg. ale właściciele chcieli oddać malucha jak najszybciej
. Były dwie koteczki. Inkę z trudem wyciągneliśmy spod szafy
. Była większa od swojej siostry, miała inne umaszczenie. Ci ludzie nazwali ją Bin Laden - bo już jako mały tuptuś biła po mordce mamę przy miseczce z jedzeniem.
... Kicia miała wtedy ok. 7 tyg. Wiem, to za wcześnie, ale co robić? Jej bracia zostali oddani jeszcze wcześniej
. I tak się zaczęła Inusiowa era w mom życiu. Mała aż do listopada chowała się zupełnie zdrowo. Teraz udzyskuje siły po długiej chorobie. Jest żywą, śliczną kotecką. Bardzo przytulaśną. Przez pierwsze miesiące chodziłam z "malinkami" na szyi - maluszek traktował mnie jak matkę. Zostało to do dziś, z tym, że Inka już nie ssie, a liże albo podgryza. Miewa niesamowite napady głupawki - biega wtedy po domu i gania psa, albo prowokuje go żeby ganiał ją. Miezy nimi róznie bywa - raz się liżą po pyszczach, a raz pies próbuje ją złapać za nogę. Bez przemocy rzecz jasna. No, i były oczywiście podchody boczne z truchtaniem w wykonaniu kota
. Z królikiem zawarły pakt o nie agresji. Są siebie bardzo ciekawe, ale do bliższych stosunków nie dopuszczamy - kotka paca Gilbertynkę łapką po główce, boimy się o królicze oczka. Żyje nam się naprawdę wesoło w tym zwierzyńcu. Marzy mi się ponowne dokocenie, ale to sfera marzeń. Ale los bywa nieprzewidywalny.... Foteczki będą niedługo. Wtdey zobaczycie jaka jest pięęęęęękna
. Jej mam była ogromną kocicą, z łepkiem jak duża męska pięść
. Zajmowała pół schodów. Inka ma bardzo ciekwe ubarwienie : jest czarno-szaro-biała w wyraźne czarne prążki, ma białe skarpetki i krawacik. W kwietniu czeka ją sterylka - chyba padnę na serce. To by było tyle o moim kotku.