A było to tak: od pewnego czasu się odchudzam i z tego powodu wykonuję różne ćwiczenia gimnastyczne oraz codziennie wieczorem wychodzę z TŻ na godzinny spacer, a od trzech dni zamiast spaceru jeżdżę na rowerze - to jednak większy wysiłek (w planach jest również basen w przypadku brzydkiej pogody). No i dziś jeździłam sobie. Sprawdziłam czas, bo na razie moja dzienna norma to ok. 50 min. i postanowiłam, że zrobię jeszcze jedną rundkę (na szczęście tu gdzie mieszkam jest dużo ścieżek rowerowych). Jadę sobie, aż tu patrzę - przy samochodzie leży sobie kotek z łapeczkami podwiniętymi. Z dalszej odległości wygłądał ładnie - kolerek beżowy, duże oczka zielone, szczuplaczek. Zatrzymałam się, zaczęłam do niego kiciać. Koteczek odpowiedział miauczeniem. Zostawiłam rower, podeszłam, a kiciuś zaczął się przymilać. Wstał i wtedy zobaczyłam, jakie to nieszczęście. Skóra i kości, braki sierści, szczątkowe wąsiki, jakieś krosty, nie wiem, czy ważył 1 kg, raczej nie. Strasznie się przymilał, po prostu wchodził na mnie, bódł łepkiem, ugniatał. Miałam przy sobie komórkę (TŻ nie pozwala mi wychodzić na rower bez komórki), więc zadzwoniłam na komórkę do TŻ, i mówię, żeby zaraz przyjechał tu samochodem, bo znalazłam kotka, który potrzebuje pomocy. TŻ przyjechał, wziął kota do samochodu, rower nie chciał się zmieścić do samochodu. Pech chciał, że podczas mojej nieobecności w domu TŻ wypił drinka, ale co miał robić gdy zadzwoniłam - w końcu to emergency. Szybko pojechałam na rowerze do domu, a TŻ samochodem. Zostawiłam rower w schowku, wzięłam koci transporter, pojechaliśmy samochodem do weta (już ja za kierownicą). W naszej klinice jesteśmy już znani, nawet nazwiska nie musieliśmy podawać. Wet załamł ręce po obejrzeniu kiciusia. Postanowił że kiciuś zostanie w klinice na leczenie i obserwację. Oczywiście powiedzieliśmy, że pokrywamy wszelkie koszty. Okazało się, że to chłopczyk, wiek może 6 - 7 miesięcy, ale w sumie trudny do okreslenia ze względu na jego opłakany stan. W środę mamy dowiedzieć się o niego. Wet poprosił tylko o zostawienie transportera. Dał nam środek do dezynfekcji i nie pozwolił dotykac naszych kotów przed dononaniem dezynfekcji.
Po powrocie do domu szybko zamkęliśmy się w łazience, dezynfecja, wszystkie ciuchy do pralki, kąpiel.
No i czekamy do środy. Jeśli okaże się, że kotek wydobrzeje po leczeniu, to prawdopodobnie zostanie u nas. Miałam cichą nadzieję, że jest dziewczynką, bo marzyłam o koteczce, ale co zrobić, będę miała trzeciego synka. Przynajmniej mam ludzką córeczkę
