
Kiedy przyjechaliśmy do p. Czarneckiej (bo to kotek od niej) okazało się, że mały kicha od rana i lepiej byłoby go na jakiś czas zostawić w hodowli i podleczyć. Ale oczywiście nasza druga wyprawa ze Szczecina do Warszawy nie wchodziła w grę i zdecydowaliśmy się na odebranie kociaka i ew. wyleczenie go w Szczecinie.
Podróż była bardzo przyjemna, bo w ogóle nie czuliśmy, że podróżujemy z kotem (był cichutki jak myszka). Po przyjeździe do domu zapanowała wieeelka nieufność. Chowanie się w najciemniejszych kątach, brak zainteresowania kuwetą (trzymał siuśki od soboty do wieczora w niedzielę). Nie dawał się pogłaskać. Czuliśmy się jakbyśmy mieli w domu najpyszniejszą na świecie czekoladkę i w momencie wyciągnięcia po nią ręki czekoladka odsuwała się... A on jest taaaki słodki, że chęć wymiziania go była przeogromna. Ale cierpliwie czekalismy aż nabierze zaufania. Dopiero wieczorem w niedzielę nastąpił przełom - podchodzenie bliżej, wąchanie, komplet prezentów w kuwecie i wreszcie pierwsze głaski

No i jestem totalnie zdziwiona jego miauczeniem, a raczej jego brakiem, bo to co mówi to nie jest "miauuu" tylko "mruu", takie skrzeczące i leniwe... No i ta jego "naziemność" jest niesamowita.
Piękny i słodki ten nasz niedźwiadek!