

No wiec tak: Poszlismy do weta, gdyz wyczulam u kotka guzek pod skora, co bardzo mnie zaniepokoilo. Poza tym od jakiegos czasu Lunek zachowywal sie dziwnie: z zarlocznego, duzego kocurka zrobil sie wybredny chudzik bez apetytu.... I spal wiecej niz dawniej, i nieraz tak nieprzytomnie patrzyl w przestrzen.... Wprawdzie o to juz pytalam naszego weta wczesniej, jednak uslyszalam, ze u siedmiolatka to calkowicie normalne

Guzek podobno nie wydawal sie grozny, ale "moznaby go wyciac przy okazji usuwania tego smierdzacego kamienia nazebnego"- radosnie zdecydowal lekarz. Jednak Lunek wydawal mi sie bardzo oslabiony, schudl, a z ostatniej narkozy ledwie sie wybudzil i dochodzil do siebie 4 miesiace ( w sumie byl operowany 3 razy).
Nie zgodzilam sie na zabieg niemalze "od reki", postanowilismy zrobic badania. Lekarz zlecil "podstawowe" czyt. mocznik i kreatynina.
Pare dni pozniej szok- mocznik ponad 100, kreatynina 2,5! Lunek ma CRF!!! Wtedy niewiele wiedzialam, wet stwierdzil, ze tydzien antybiotyku co 2 dni i podane z nim 3 kroplowki zalatwia sprawe. Kota mozna znieczulac, nastepne badanie krwi za miesiac (nie sprawdzil czy te 3 porcje antybiotyku przyniosly jakis skutek). wspomnial cos o diecie, dal Trovet, na ktory Lunek patrzyc nie chcial, wiec kazal sobie diete darowac. Niech dalej je WHISKAS



Diete w koncu znalezlismy- nie bez bolu Lunek zaczal jesc WALTHAMA. To dlatego, ze zaczelam szukac info o CRF i m.in trafilam na forum

Wet o chorobie nie powiedzial mi prawie nic.
Przed uplywem miesiaca Lunek poczul sie zle. Nie chcial jesc, byl ospaly i polprzytomny, zaczely sie wymioty. Byla niedziela wieczorem, pojechalismy do calodobowki w Al. Niepodleglosci. (ELVET)
Po odczekaniu godziny przyjal nas lekarz, ktory zaczal od wyzwisk (autentycznych!) , ze kot nie ma aktualnych wynikow krwi i moczu. Ze kot jest wychudzony, w strasznym stanie i nagle przypomnialo sie, ze mam kota i teraz to on ma niby cos zrobic. Przy czym ten etap odbyl sie, zanim obejrzal Lunka ( kotek byl opatulony w kocyk na rekach).
Calosc badania polegala na obmacaniu kotkowi brzuszka, zajrzeniu do pyszczka (jaki straszny kamien

Stalam tam i ryczalam a on szarpal niemal kota (probowal zalozyc mu weflon ale Lunek ma zyly ze zrostami) i bardziej zajmowal sie przekazywaniem mi kolejnych zlych wiadomosci!
Po skluciu obu lapek (potezne krwiaki...mamy maloplytkowosc) i nieudanym podlaczeniu dozylnej kroplowki stwierdzil, ze kota najprawdopodobniej uratowac sie nie da, zapewne ma bardzo zle wyniki i w ogole to nie ma sensu. Leczenie tej choroby to w.g niego meczenie zwierzaka i strata czasu, a moj pewnie i tak nie przezyje juz dlugo.
Bylam bliska histerii ale wyczuwalam tego lekarza- stwierdzilam ze badan krwi przeciez nie mamy a kroplowke niech dostanie podskornie. Dostal.
Wyszlam stamtad roztrzesiona, choc na szczescie nie dowierzalam w kompetencje weta.
Niestety- poniedzialek rano, wyniki kiepskie, kreatynina ponad 3....
Konsultacja telefoniczna z madrala z Elvetu- mozna probowac, to tamto.... ale najlepiej to uspic! Wizyta u naszego weta- rzut oka na pieczatke madrali- fakt, kreatynina skoczyla w ciagu niespelna miesiaca, rokowanie zle, uspic!!!!! Niemal wyrwalam Lunka z lap lekarzy.
Tu konczy sie koszmarna historia. Czesc dalsza jest o kochanej Anji, ktora dzwonila do mnie kilka razy w ciagu jednego popoludnia, uspokajala, pocieszala.... I przede wszystkim poprowadzila dalej.
O wspanialej wetce z Kliniki Malych Zwierzat, dr Ani Czubek, ktora trzymala mnie za reke i tlumaczyla wszystko z anielska cierpliwoscia. Ze jest dosyc zle, ale naprawde nie beznadziejnie, ze Lunek wyglada ladnie,ze....
I wreszcie o p. Uli, ktora nie pytajac o nic zajela sie moim kotkiem ( a byl w jeszcze gorszym stanie; antybiotyk ktory dostawal przez tydzien okazal sie nieskuteczny, przyplatala sie infekcja nerek, Lunek dlugo juz nie jadl....). I pod jej troskliwa opieka, codziennych kroplowkach, zastrzykach powolutku zaczelo sie polepszac. Zdarzyly sie jeszcze ciezkie dni, bo Lunek byl juz bardzo oslabiony, ale kolejne juz badania krwi byly naprawde lepsze




Gdzies po drodze byl jeszcze wet, ktory wspominal cos o uspieniu, bo podejrzewal (nieslusznie) zatrzymanie moczu.
Zdarzaly sie takie komentarze ludzi w poczekalniach. To juz jednak nie bylo takie wazne, bo byli cudowni ludzie po naszej stronie.
Najgorsze jest to, ze nie udalo mi sie przekonac najblizszych ze pomoc Lunkowi ma sens; niestety uwiezyli tamtym wetom

Skutek taki, ze postepuje wbrew rodzince i ciezko mi finansowo sie wyrobic

Straaasznie dlugi mi ten post wyszedl i nieco lzawy

Przykre to.....