A więc tak.
Wróciłam z wojaży kocio pozytywnie nastrojona.
Miejsce: Fuerteventura
Lokalizacja: teren hotelu
Kilka kotów. Wszystkie z naciętymi uszkami lub przyciętymi czyli oznaczone po sterylizacji. Mają dwie budki, w których codziennie ktoś sprząta. Jest świeża woda, posłanka, sucha karma (nie kolorowa) w miskach i w specjalnym karmniku-dozowniku. Koty zadbane, szczęśliwe. Dokarmiane przez gości hotelowych. Towarzyskie, ale na początku podchodzące z respektem. Szybko jednak poznają ludzi i pozwalają na śmielsze mizianki.
Koci raj. Niby koty wolnożyjące. A zadbane, szczęśliwe, zdrowe, nie walczą o jedzenie nie marzną im łapki.
Chciałabym żeby taki obraz był też u nas codziennością.
Kilkumiesięczna kotunia, mrucząca przy jedzeniu
Cardiamid niemój
Bunia niemoja, wiecznie przy wyjściu z restauracji
Nieśmiały rudzielec
Trikolorka dorosła
I znowu Cardiamid, tym razem Cardiamid2
i jeszcze cały rudy kocur i piękna błękitnooka syjamka, nieśmiała ale wygadana

Mokre gourmeciki które im kupowałam jadły z ręki
wspaniałe koty - dzięki nim tęskniłam za swoją burą czwórą trochę mniej
