No i mamy nowe wyczyny. Dwa, godne uwiecznienia;) Reszta, to drobiazgi, o których wogóle nie warto wspominać.
Wczoraj odwiedziła mnie Ofelia . Piotrus jak zwykle, stanął w drzwiach i rozpoczął proces podrywania ( ach!te hormony;) ). Wyglądał przeuroczo, dawał sie miziać, sprawiał wrażenie kota idealnego. ( którym oczywiście jest,ale w troche innym znaczeniu). Po chwili zniknął. Kiedy powrócił Ofellia zwróciła uwagę, ze jego sliczne, białe przednie łapki sa całe czerwone. O matko! Krew! Nic z tego- w zlewie odmakał garnek, w którym niechcący zrobiłam karmel wisniowy;) ( miały być konfitury;) ) Piotruś zajął strategiczna pozycję i łowił w garnku pozostałe ( raczej smętne) wisienki.
Farbowanie białego futerka, raczej skuteczne:)
Drugi numer to tylko i wyłącznie bardziej spektakularny wariant wieczornych akrobacji złodziejskich w temacie "wołowina";) Zbyt późno( no jasne, moja wina;) ) zabrałam sie za rozmrażanie. Zawiązane w woreczkach mięso wrzuciłam do miski, zalałam gorąca woda z kranu i przykryłam talerzem. Rumor był straszny. Kot, wcale nie spanikowany, przechadzał sie jak czapla po zalanej woda kuchni i kontemplował swoje dzieło;) Wody było sporo- no bo i miska spora.
Zastanawiam się tylko, czy on tak specjalnie zostaje na miejscu przestępstwa, czy moje metody wychowawcze sa do d....?;)