Jak nie urok, to przemarsz wojska - mawiała moja babcia, żeby nie urazić uszu małoletniej wnuczki. Mama mawiała bardziej dosadnie
Mało, że rozpoczynamy walkę z obcymi, to dzisiaj w nocy, tak między trzecią a czwartą, a moze czwartą a piatą, bo kiepsko widziałam, BluMka miała atak kaszlu. Z przerwami trwało to chyba z godzinę. To znaczy ja po trzecim napadzie wstałam i poszłam dać jej Spascupreel, ale pokasływała nadal, a między pokasływaniem wyraźnie grało jej w płucach. Próbowalam ją zagarnąć na materac, żeby była pod ręka i pod ewentualnie niezbyt przytomnym okiem, ale co ja do niej podchodziłam, to się przemieszczała, co ją przyniosłam na materac, szła sobie w drugi kąt pokoju... W końcu dałam spokój. Pół godziny po Spascupreelu rozlurczyło ją faktrycznie, poszła do kuwety, popełniła sioo, za trochę znowu poszła, zostawiła kaktusa (był jak zwykle, czyli ok), zakopała... I chyba poszła spać.
Do mnie przyszedł Budynior, zwinął mi się przy boku, połozył łepek na bolącym kawałku brzucha i włączył traktor... Zasnęlam.
Rano koty oba były z lekka ospałe, ale przed śniadaniem dostały aniprazol na obcych. BluMka nie wyglądał na specjalnie chorą.
No i teraz się gryzę, bo ten jej kaszel mnie zaniepokoił.... Bo - co prawda sąsiedzi jacyś się remontują, ale remontują się już ponad tydzień a ona w tym czasie tylko raz kaszlnęla... Chyba że wczoraj przystąpili do jakichś bardziej zdecydowanych robót niż dotychczas, o czym mogę nie wiedzieć.
A z drugiej strony, w weekend przy ładnej pogodzie koty siedziały każdego dnia po kilka godzin (no, do dwóch chyba) na balkonie... Czyżby się przeziębiła? No to mam dwa pola obserwacji na czas najbliższy

Kuwetę i BluMkową nocną aktywność....
