Nowa seteczka, stara bajeczka - Kroniki skrzata Kleofasa

blaski i cienie życia z kotem

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Sob lis 01, 2008 13:08

caty pisze:Srala w drodze do Mary ;)...Mój komp dogorywa, dzisiaj pozytczę od sąsiadki, to będzie bajka. A co dalej nie wiem, pewnie bedę zostawać w pracy po godzinach.

Sralo, przybywaj, wypraw diabelskie harce :)

A na wczoraj miała być halloweenowa bajka rumuńska....

MaryLux

 
Posty: 163930
Od: Pon paź 16, 2006 14:21
Lokalizacja: Wrocław

Post » Sob lis 01, 2008 17:46

No i jest. Pisana w samochodzie, przepisana z setek karteczek. Czytajcie i bójcie sie.


DOLINA PSÓW




Nie lubię księżyca. Budzi we mnie to wszystko, o czym chciałbym zapomnieć.
Jego blade światło wyciąga mnie na zewnątrz, wlecze do lasu, sprawia, że wyostrzają się wszystkie zmysły.
Słyszę wtedy każdy szelest, każdy szmer, każde, nawet najlżejsze drgnienie trawy.
Widzę nawet najmniejszy przemykający obok mnie cień.
Ale dzisiejszej nocy księżyc jest moim sprzymierzeńcem.
Mięśnie napięte mam aż do bólu, a szczęki zaciśnięte tak mocno, że nie mogę przełknąć śliny.
Czekam.
Wiem, że parę kroków za mną, ukryta w ciemnościach stoi Płowa - Płowa, której jestem pewien jak samego siebie, a całe moje życie, niby szereg obrazów przesuwa się powoli w głębi mojej czaszki.
Widzę to, o czym chciałbym zapomnieć, słyszę to, czego wolałbym nie słyszeć. Skowyt mojej matki, kiedy zatrzaskują się drzwi stodoły, a Bezwłosy przerzuca sobie przez ramię worek i długimi krokami zmierza ku rzece. Moje oczy, nienawykłe do dziennego światła przeszywa nagły ból, a potem brudno-żółta, spieniona fala unosi mnie ze sobą. Lodowata woda wdziera się do płuc, dławi, zalewa oczy, i nagle ktoś lub coś wydobywa mnie na powierzchnię i owija kawałkiem szmaty.
Dłonie Pierwszej są ciepłe niby bok mojej matki. Leżę w nich niby pisklę w gnieździe i głośno skarżę się na swój los, a z wysoka patrzą na mnie żółte oczy Mrocznego.
Pierwsza otwiera mi szczęki i wlewa do gardła słodką, ciepłą ciecz, ciepło rozlewa się po moim ciele, obezwładnia, robię się senny i ociężały.
Pierwsza mamrocze coś pod nosem zawijając mnie w strzęp koca i układa obok siebie na posłaniu obok pieca.
Przez sen ssę jej palce i na jedną chwilę przenoszę się do rodzinnego gniazda, odpływam, zasypiam, a nad moją głową dalej połyskuje para żółtych ślepi.
- Wyrzucają nas na pewną śmierć, tratują kołami wozów, zakuwają w ciężkie łańcuchy – przypominam sobie Pieśń Pamięci, jaką śpiewał Stary stojąc na wzgórzu za miastem.
- Odmawiają nam kropli wody, gdy nasz język wysycha jak liść, obijają chude boki kijem, kiedy złodziej wejdzie do komory – odpowiada chór, a ponad wzgórzem wisi ogromny niby srebrna misa księżyc.
U Pierwszej moja miska była zawsze pełna i nigdy nie zabrakło mi wody. Mojej szyi nigdy nie otoczył łańcuch, ani kij nie dotknął mego boku, toteż milczałem, podczas, gdy wszyscy zanosili długą jękliwą skargę w nocne niebo.
Pierwsza była inna niż jej bracia i siostry i może dlatego nazywano ją czarownicą. Kiedy szła przez wieś obrzucano ją kamieniami i krowim łajnem i chętnie stanąłbym w jej obronie, ale nie pozwalała mi na to.
Tego zaś nie umiałem zrozumieć. Instynkt podpowiadał mi, że atakiem odpowiada się na atak, wiedziałem, że jestem na tyle silny, że z łatwością zacisnąłbym szczęki na szyi pierwszego z brzegu chłystka, że zadławiłbym się jego krwią niby krwią królika,…ale skoro kładła dłoń na moim karku przygładzając zjeżoną sierść wiedziałem, że nie wolno mi runąć w przód niby błyskawica.
- Wilku – powiedziała kiedyś otrzepując z kurzu chustę, jaką zwykle okrywała się wychodząc z domu – wilku, to byłaby pewna śmierć…dla mnie i dla ciebie.
Byłem więc psem czarownicy, tym groźniejszym, że nigdy nie złamałem jej rozkazu, nie wiedzieli czy padłbym pod pierwszym uderzeniem dębowej pałki, czy widły przygwoździłyby mnie do klepiska niby polnego szczura…
Niby ogromny, szary cień biegłem u jej boku, mimo wszystko czujny i gotowy, a w moim gardle głucho bulgotała nienawiść.
Przekroczywszy drzwi domu łagodniałem. Trącałem pyskiem Mrocznego, z którym podzieliliśmy między siebie chatę i otaczający ją ogród – do Mrocznego należały poskręcane konary starych drzew i tchnące kwaśnym zapachem mysie nory, do mnie – kamienne schody u progu domu i wydeptana ścieżka biegnąca wzdłuż otaczającego dom płotu.
Pewnie dlatego żyliśmy w zgodzie, choć jako szczenię nieraz poznałem ostre niby kolce pazury wbijające się w mój nos…
Tak żyliśmy we troje w małej chacie daleko za wsią – sami, ale nie samotni.
Do Pierwszej często przychodzili mieszkańcy wsi, żegnając się ukradkiem przekraczali próg izby, w której zawsze, nawet w słoneczne dni panował zmrok.
Pierwsza siadała przy stole, wspierała brodę na splecionych dłoniach i ze skupieniem słuchała gorączkowych szeptów, natrętnych próśb wypowiadanych fałszywie przymilnym głosem. I za każdym razem, kiedy któreś z mieszkańców wsi wchodziło do naszej izby w moim gardle wzbierał tłumiony z całej siły gniew.
Mijał czas. Dorastałem, moje mięśnie twardniały, sierść zmieniała się ze szczenięcego puchu w gęste futro dorosłego psa. W wietrze przemykającym przez ogród czułem niepokojący drażniący nozdrza zapach, który rodził nieokreślony, dokuczliwy niepokój.
Mroczny przyglądał mi się zmrużonymi oczyma z wysokości pieca albo konaru starej jabłoni, kiedy kręciłem się niespokojnie po podwórzu, popiskując niby zagubione szczenię.
- Miłość – powiedziała Pierwsza swoim zachrypniętym głosem.
W księżycowe noce, kiedy na niebie płonęły gwiazdy krew wrzała w moich żyłach, mimo woli szczękałem zębami, a napięte mięśnie drgały, gdy z odległej wsi dochodziło stłumione nawoływanie.
Pewnej nocy Pierwsza wyszła na podwórze. Oparła ręce na biodrach, zadarła do góry głowę i wybuchnęła głośnym śmiechem.
- Mówią, że potrafimy latać… - zakręciła się dokoła powiewając zarzuconym na ramiona prześcieradłem.- Chciałabym umieć latać…
Księżyc na jeden moment schował się za srebrzystą chmurą i twarz Pierwszej ukryła się w mroku.
- Mówią, że sypiamy z Szatanem…
Przykucnęła przy wiązce słomy, która służyła mi za posłanie i szepnęła:
- Ale Szatana nie ma, Wilku. Są tylko ludzie, znacznie gorsi niż On.
Wstałem i zajrzałem jej w twarz.
Podniosła się zwinnie i otworzyła furtkę.
- Biegnij, biegnij, ta noc należy do ciebie.
Zrobiłem kilka niepewnych kroków w przód i zatrzymałem się oglądając w tył.
- Biegnij – powtórzyła. – Ktoś czeka na ciebie.
Pomknąłem przez łąkę czując zapach rozgniatanych moimi łapami ziół. Śpiący w trawie zając zerwał się i pobiegł przed siebie jak szalony, ale nie o zająca mi chodziło…z oddali płynął zew, przyciągający mnie niby magnes.
Na skraju wsi zatrzymałem się i położyłem w trawie chłodząc brzuch o źdźbła pokryte rosą. Czułem, jak moje serce waliło w piersi niby ogromny młot, a w uszach słyszałem szum krwi.
Wieś spała. Mrok otaczał przygarbione domy, w oborach parskały konie. Słyszałem, jak przebierają kopytami, czułem słodkawy zapach nawozu i kwaśny odór potu.
Jakiś kundys, o sierści srebrnej w świetle księżyca przemknął obok mnie z podkulonym ogonem.
Szedłem prowadzącą przez wieś drogą tam, skąd płynął zew.
Obiegłem dom, zaznaczyłem swym zapachem szeroką bramę.
Zew ucichł.
Jednym skokiem przesadziłem ogrodzenie.
Tej nocy po raz pierwszy w życiu zaznałem miłości. Ta, która wezwała mnie do siebie miała podobną do mojej szarą sierść i brązowe oczy, w których odbijało się światło księżyca.
Powróciłem do chaty pod lasem wczesnym rankiem, kiedy pomarańczowa kula słońca powoli dźwigała się ponad las.
Byłem senny, dziwnie ociężały , a w środku czułem ogromny spokój.
Długo piłem wodę z miski stojącej pod rynną, a potem zwinąłem się na mojej wiązce słomy i zapadłem w sen.
We śnie patrzyły na mnie łagodne brązowe oczy.
- Znalazłeś ją – powiedziała Pierwsza siadając na drewnianej ławie pod ścianą domu.
Położyłem ciężki od snu łeb na jej bosej, brązowej stopie.
- Miłość…- powiedziała, a ja zrozumiałem nagle, że nie zaznała jej nigdy. Pierwsza nosiła na plecach garb, i pewnie dlatego żałowała, że nie potrafi latać, by dolecieć tam, gdzie ponoć latają wszystkie czarownice…aby sypiać z Szatanem, który był bystrzejszy niż ludzie i widział więcej niż ułomność.
Mroczny wysunął się z sieni i ułożył na chudych kolanach Pierwszej ugniatając łapami jej spódnicę.
Słońce wschodziło coraz wyżej, na trawie wysychała rosa, w gałęziach czereśni zaroiło się od szpaków.
Słoneczne promienie mocno opierały się o ścianę domu rozgrzewając drewniane bale.
Pod wieczór na horyzoncie pojawiły się chmury. Były ciężkie, miały kolor popiołu, a pomiędzy nimi coś grzechotało, warczało, dudniło, a brzegi chmur co chwila rozjaśniały się jaskrawo różowym światłem.
Nigdy nie bałem się burzy – wychowany na wolności, u boku tej, która – jak mi się wydawało – nie bała się niczego – ale tego wieczora w powietrzu wisiało coś więcej niż letnia nawałnica.
W powietrzu pachniało śmiercią.
W pierwszym podmuchu wiatru leżąca na podwórzu wiązka siana uniosła się do góry, zawirowała i rozsypała na wszystkie strony.
Pierwsza rozłożyła ramiona, a wiatr targnął jej chustą niby poszarpanymi skrzydłami. Przez jedną chwilę bałem się, że odleci, ale wiatr na chwilę uspokoił się, za to z daleka, zza czerniejącego na horyzoncie lasu rozległ się ogłuszający trzask.
Mroczny, niby pocisk śmignął w otwarte drzwi domu i znikł w głębi sieni. My zaś staliśmy w otwartych drzwiach dopóty dopóki na ziemię nie poczęły opadać ciężkie krople deszczu.
W świetle błyskawic las to pojawiał się, to znikał, oślepiające światło raz po raz odbijało się w szybach malutkich okien.
Po podwórzu fruwały strzępki siana, gałązki, pióra czarnej kury, którą Pierwsza zarżnęła na nowiu.
- Diabeł tańcuje – zaśmiała się i zamknęła za sobą drzwi.
W izbie było ciemno i ciepło. Wiatr bił o ściany, piszczał w kominie jak zagubione szczenię
A ogień w piecu to przygasał to rozpalał się czerwonawym, złowróżbnym płomieniem.
Kiedy więc ktoś zastukał do drzwi myśleliśmy, że to wiatr rzucił odłamaną z drzewa gałęzią, ale wiatr, choć wydawał przeróżne dźwięki, nie błagał ludzkim głosem, aby wpuszczono go do środka.
Postać, która słaniając się na nogach wpadła do izby była mi znajoma, ale długo musiałem się weń wpatrywać, aby rozpoznać Piękną…
- A myślałam, że to strzyga jakaś – roześmiała się Pierwsza, ale Piękna skuliła się w kłębek jak zaszczute zwierzę.
- A cóż ci to – zapytała Pierwsza sadzając ją na ławie i podając kubek wody ze stojącego na piecu sagana.
- Zabiją – jęknęła Piękna. – Zabiją.
Pierwsza wyjrzała na smagane deszczem i wichurą podwórze.
- Nie ma nikogo – rzekła otulając dziewczynę kocem.
Sypnęła do ognia garść ziół i po chwili izba wypełniła się dusznym, słodkawym dymem.
- Śpij teraz – nakazała Pierwsza.
Kiedy Pięknej zamknęły się oczy i niby szmaciana lalka osunęła się na ławę Pierwsza położyła się przy niej.
Zrozumiałem, że chce wejść w jej sen, czyniła już tak nieraz uśpiwszy ludzi. Był to najskuteczniejszy sposób na wydarcie tajemnic, często wstydliwych i strasznych…
Tajemnica Pięknej musiała być i jedna i drugą, bowiem twarz Pierwszej kurczyła się w grymasie bólu i grozy i kiedy w odległej wsi przez wycie wiatru przedarło się bicie zegara oznajmiające północ Pierwsza podniosła się ciężko z ławy i podparłszy brodę na splecionych dłoniach ciężko usiadła przy stole.
- Zabiją – powiedziała i spojrzała na Piękną. – Pod moim dachem nie ruszą, ale we wsi…
Z opowieści, która popłynęła szeptem dowiedziałem się, że przez niestałość Pięknej jedyny syn wójta odebrał sobie życie – przerzucił gruby powróz przez konar starego dębu na skraju lasu i wisiał tam tydzień, aż leśne ptaki zdążyły wydziobać mu oczy…
Gdybym był człowiekiem i umiał mówić powiedziałbym Pierwszej o zimnym dreszczu, który mnie przeniknął, zupełnie tak, jak gdyby przeszła obok mnie śmierć. Że coś w środku podpowiada mi, że powinniśmy Piękną wypędzić, pozwolić zatłuc kamieniami, tak jak czyniono to ze wściekłym lisem i żyć dalej w chacie za wsią nie bojąc się nikogo i niczego.
Nad ranem nawałnica ustała i słychać było tylko plusk wody spływającej z dachu do beczki z deszczówką.
Rozejrzałem się w poszukiwaniu Pierwszej. Spała na ławie, przykryta chustą, ale drzwi domu podparte były grubym kołkiem, co nie zdarzało się nigdy, nawet wtedy, gdy oszalałe z głodu wilki przychodziły do wsi i podkopując się pod liche podwaliny obór wyciągały z nich beczące jagnięta i trzepoczące rozpaczliwie skrzydłami kury…
Odgadłem wtedy, że Pierwsza wiedziała to, co wiedziałem ja, ale z jakiejś niewiadomej przyczyny zatrzymała Piękną w domu.
Kiedy przyszli pod dom Piękna spała jeszcze odurzona naparem z ziół.
Usłyszałem ich pierwszy. Sierść zjeżyła mi się na karku i na sztywnych łapach zbliżyłem się do drzwi.
- Otwieraj, wiedźmo – zawołał ktoś niewidzialny i ciężka pięść uderzyła w drzwi.
- To ty, Półtrupku? – Zapytała nie ruszając się z ławy Pierwsza. – Ty masz czelność mnie niepokoić? Ty, który nie przeżyłbyś chwili swoich narodzin? Skoro jesteś ty, to i diabli pewnie przynieśli Wrzodka…
Na podwórzu zapanowała cisza.
- Twoja matka przyniosła cię w dzieżce na chleb i gdyby nie ja byłbyś się udusił…I ty przychodzisz do mnie? Bodajby cię krup zmiótł jak okruch z podłogi…
Pierwsza podniosła się z ławy i podeszła do okna.
Spojrzała na zgromadzony na podwórzu tłum i splunęła na ziemię.
- Oddaj dziewuchę – zawołał ktoś, a inni podchwycili.
Pierwsza pokręciła głową.
- Weź ją sobie, jeśli starczy ci odwagi…
Tłum zaszemrał.
- Chroni ją, bo sama chłopa nie miała – zawołała piskliwie jakaś baba.
Twarz Pierwszej skurczyła się, jakby smagnął ją bat.
- Mam ci ja swojego chłopa w piekle, na ognistym tronie! – Zawołała. – Żaden mu nie dorówna, a kiedy zawołam sam stawi się, aby was, rozgonić jak stado owiec…Mam ci ja swojego pana pod ziemią, głęboko, a inni czarci mu jeno usługują i na rozkazy czekają…Precz idźcie, bo zawołam go, aby pokazał wam, gdzie wasze miejsce!
Była tak straszna w swoim gniewie, że podkuliłem ogon i wpełzłem pod ławę.
Podwórze opustoszało.
Piękna przypadła do stóp Pierwszej, ale ta odsunęła ją nogą.
- Odejść stąd musisz – powiedziała, – bo cię nie upilnuję. Dziś nocą wyprowadzę cię za las…młoda jesteś, poradzisz sobie.
Piękna wróciła na ławę i skuliła ramiona.
Przesiedziała tak do wieczora, a przed północą Pierwsza odsunęła łóżko i otworzyła drewnianą klapę w podłodze.
- Na dół – powiedziała, a Piękna posłusznie poszła za nią;.
- Domu pilnuj – usłyszałem i wszystko ucichło.
Gdy wybiła północ Pierwsza odsunęła klapę i wsunęła głowę w otwór.
Pierwsza wręczyła Pięknej niewielki węzełek, w którym, odgadując z zapachu kryło się jedzenie, wysmarowała jej twarz sadzą i narzuciła na ramiona swoją starą kapotę.
Kiedy Piękna przeszła obok mnie dostrzegłem, że znikły gdzieś jej bujne, rude włosy…
Te włosy, na oczach Pięknej, której twarz zastygła pod warstwą sadzy niby maska Pierwsza zwinęła na kształt ptasiego gniazda i cisnęła w buzujący w piecu ogień.
Gniazdo zasyczało, skurczyło się i wybuchło tysiącem drobnych iskier.
Położyłem się na podłodze i zapadłem w czujny sen.
Kiedy na niebie pokazało się słońce Pierwsza powróciła do izby i witana cichym pomrukiem Mrocznego wyciągnęła się na łóżku.
- Miłość funta kłaków niewarta, chyba, że miłość samego czarta – zaśpiewała pod nosem i zasnęła, ale ja wiedziałem, że w jej sercu kryje się coś zupełnie innego…czułem tą tęsknotę, bo sam doświadczałem jej od czasu spotkania z szarą samką, tęsknota paliła mnie w środku niby ogień, kąsała niby kleszcz, zrywała ze snu niby nagłe pragnienie.
Westchnąłem głęboko, a Pierwsza uniosła głowę.
- Miłość? – Zapytała dotykając ręką mego łba. – Uważaj, bo może zaprowadzić cię do samego piekła.
Tamtego ranka nie wiedziałem jak bliska była prawdy i kiedy po upalnym dniu nadszedł wieczór i kiedy pędząc przez rozległą łąkę ku wsi, skąd płynął daleki zew, nie wiedziałem, że już nigdy nie powrócę do mojego świata…
Oszołomiony zapachem Szarej leżałem u jej boku na twardo ubitej ziemi podwórka i nie słyszałem niczego innego prócz bicia mojego serca i jej oddechu, ale moje nozdrza jak zawsze wyłapywały każdą, nawet najmniejszą woń…
Woń spalenizny, która uderzyła mnie nagła falą poderwała mnie na nogi.
Znałem dobrze zapach palącego się chrustu, gryzący dym z ogniska i zapach wypalanej jesienią trawy na miedzach, ale ta woń była zupełnie nowa, niosła ze sobą niepokój, rodziła lęk. Powstałem czując, jak po mojej skórze przebiega raz po raz nerwowe drżenie.
Szara uniosła łeb i zawyła długo, cienko i przeciągle.
We wsi odezwał się dzwon i jedno po drugim poczęły zapalać się światła w oknach domów.
Przesadziłem ogrodzenie i pomknąłem w stronę domu, im bardziej zaś zbliżałem się ku niemu, tym bardziej zapach stawał się ostrzejszy, a gdy stanąłem na brzegu łąki dostrzegłem bijące wysoko w niebo płomienie.
Obok mnie nieruchomy niby posąg stał mężczyzna z płonącym łuczywem w ręce. Zanosił się niepohamowanym, podobnym do szlochu śmiechem, a mój dom płonął, rozsypując się na miliony iskier, w trzasku szyb i huku pękających krokwi.
Nie musiałem zastanawiać się długo, by odkryć, kto rozniecił ogień. Śmiech mężczyzny przeszedł we wrzask strachu i bólu, gdy skoczyłem mu prosto do gardła i pochwyciwszy zębami spoconą skórę szarpnąłem raz, drugi i trzeci, dopóki mój pysk nie wypełnił się lepką i słoną cieczą.
Ze zdumieniem, w ułamku sekundy odkryłem, że ludzka krew niczym nie różni się od krwi kury czy królika, a mężczyzna rzucał się i szarpał dopóty, dopóki nie wyciekło z niego całe życie.
Na pól oszalały ze zgrozy pobiegłem w las, a ostre patyki cięły moją skórę jak drobne noże, kolczaste krzaki jeżyn wyrywały mi sierść, ale nie czułem bólu.
Bez tchu upadłem w miękki mech starając się opanować trwający w mojej głowie zamęt.
Pogrążony w majaczeniach słyszałem dalekie głosy ludzi, nawoływania, krzyki, płacz i nie mogłem poruszyć się, zupełnie jakby jakaś nieznana mi siła zamieniła mnie w kamień…
Rankiem, kiedy wszystko ucichło i w gałęziach drzew odezwały się pierwsze ptaki z trudem podniosłem się z ziemi. Moje płuca były pełne zapachu spalenizny a w pysku czułem słony smak.
Na sztywnych nogach, w każdej chwili gotów rzucić się do ucieczki wyszedłem z lasu.
Z mojego domu pozostał tylko sterczący w górę komin. Ominąłem sczerniałe, sztywne ciało Mrocznego i zbliżyłem się ku dymiącym jeszcze krokwiom. Potrąciłem blaszaną, osmaloną miskę, w której zawsze stała woda i obiegłem pogorzelisko dokoła.
Nie znalazłem ani śladu Pierwszej i moje serce boleśnie się ścisnęło. Coś, co całą noc wzbierało we mnie wydarło się z mojego gardła posępnym, pełnym grozy płaczem. Zapadła cisza, w której umilkły nawet ptaki a z odległej wsi odpowiedziało mi niby echo wycie Szarej.
Tymczasem nadeszli ludzie.
Widząc w ich rękach cepy i kije zrozumiałem, że przyszła teraz kolej na mnie i przypadłem do ziemi jeżąc sierść.
- Tu jest diabelskie nasienie – zawołał jeden z ludzi i krąg wokół mnie zacieśnił się.
- Widać nie na nim, a na koźle odleciała – rzucił drugi, a woń lęku i nienawiści, jaka wokół siebie roztaczał sprawiła, że nagle poczułem, jak powracają mi siły. Dostrzegłszy jednego, który zagapił się na opalony komin skoczyłem w przód i wyrwawszy się z obławy pomknąłem w stronę lasu, który od tej pory miał stać się moim domem.
Swoboda, jaką dawała mi pierwsza sprawiła, że las przyjął mnie jak swego – potrafiłem polować, chociaż w domu nie zaznałem głodu, umiałem wykopywać spod ziemi młode soczyste pędy i odnajdywać drogę do strumienia…Nie dokuczał mi więc ani głód, ani chłód – bowiem lato chyliło się już ku jesieni – ale samotność, przywykłem bowiem do głosu Pierwszej, która zwykła rozmawiać ze mną i z Mrocznym, lub śpiewać wymyślone naprędce piosenki.
Toteż, kiedy zdarzało mi się wśród odgłosów lasu wyłowić dźwięki ludzkiej mowy tęsknota szarpała moje serce jak wilcze kły – podpełzałem ku dzieciom zbierającym grzyby, albo kobietom wiążącym uzbierany chrust w nieduże wiązki i powracałem myślami do czasu, kiedy towarzyszyłem Pierwszej w wyprawach do lasu, który był wtedy jeszcze tylko lasem, miejscem, do którego chodziło się po zioła, grzyby, jagody wszelkiego rodzaju i drewno na opał…
Kiedy spadł pierwszy śnieg tęsknota stała się nie do zniesienia.
Takie wieczory spędzałem leżąc z nosem tuż przy stopach Pierwszej, mając za plecami czerwone drzwiczki pieca.
Pierwsza mieszała wysuszone zioła, zsypywała je do woreczków lub zalewała w butelkach wódką…
Tak to jednej nocy, gdy niebo nad moją głową było wysokie i czyste, i usiane drobinami gwiazd zszedłem do wsi.
Ominąłem pogorzelisko przykryte cienką warstwą śniegu, i pobiegłem przez łąkę, gdzie pod moimi łapami trzeszczały zmarznięte źdźbła traw.
Na skraju wsi przystanąłem i nastawiłem uszu.
Szara powinna była wyczuć już, że nadchodzę, jednak odpowiedziała mi cisza.
Pomyślałem, że być może – zgodnie z odwiecznymi prawami natury – moje dzieci zdążyły już przyjść na świat, wiedziałem bowiem, że owocem miłości zarówno zwierzęcej jak i ludzkiej zwykle są dzieci, z ta tylko różnicą, iż ludzie zbyt często ich nie pragną i dlatego odwiedzają siedziby czarownic…
Wspiąłem się na tylne łapy i spojrzałem ponad deskami ogrodzenia.
Obejście pachniało śmiercią.
Naparłem barkiem na furtkę i wsunąłem się do środka.
Gdyby nie sierść, miękka i prawie srebrna w świetle księżyca nie domyśliłbym się, że to Szara.
Leżała na zmarzniętej ziemi z rozbitą głową. Z pękniętego brzucha wysypały się, zamarznięte już szczenięta.
Dotknąłem nosem sopla krwi i polizałem oszroniony bok.
Coś kazało mi się domyślić, że Szara poniosła karę za spotkanie ze mną, ktoś musiał wiedzieć, że to ja odwiedzałem obejście w czasie dusznych, letnich nocy…i ten ktoś wiedzieć również musiał o tym, jak w noc pożaru wymierzyłem sprawiedliwość…
Byłem zupełnie sam. Choć doskwierał mi głód i pragnienie, a zające w zimowych, gęstych futrach klucząc przebiegały tuż obok mnie nie chciało mi się ruszać w pościg. Moje ciało domagało się pożywienia, ale to coś, co ludzie zwykli nazywać duszą nie miało już siły żyć.
Dowlokłem się na drugi kraniec lasu bez celu, idąc chwiejnym krokiem przed siebie. Wieczór był mroźny, z gałęzi osypywała się szadź, a kałuże ścinały się lodem.
Biegnący skrajem lasu mały, chudy kundel oszczekał mnie, ale nie zwróciłem na niego uwagi.
Wiedziony instynktem szukałem miejsca, aby umrzeć, miejsca, gdzie nikt i nic nie będzie mi w umieraniu przeszkadzać, gdzie – choćby trwało to i kilka dni – zycie będzie mogło wyciec ze mnie powoli, kropla po kropli.
Zwinąłem się w kłębek niby szczenię w płytkiej, wysłanej suchą trawą jamie i przymknąłem oczy.
Z początku było zimno, ale po pewnym czasie chłód począł przechodzić w miłe, obezwładniające ciepło.
Dłonie, które uniosły moją głowę były dłońmi Pięknej. Głos, który wypowiedział cicho moje imię był również głosem Pięknej i przez jedną krótką chwilę wydawało mi się, że Pierwsza ponownie leje mi do pyska ciepłe mleko, owija starym kocem i dorzuca do pieca, aby w kuchni było cieplej.
Nie wiedziałem jednak, co robi obok mały, jazgotliwy kundel i chata, w której otworzyłem oczy nie była chatą Pierwszej.
- Żyjesz – powiedziała Piękna i nagle zrozumiałem, że naprawdę żyję, że leżę na kawałku starego, grubego koca przykryty wyleniałym kożuchem
W jednej chwili pojąłem, że ta, która doprowadziła do zagłady mojego świata ośmieliła się uratować mnie, abym dalej cierpiał jego brak. Uniosłem pysk i słabo zawarczałem, ale Piękna nie cofnęła dłoni.
Podsunęła mi pod nos garść drobno posiekanego mięsa. Spojrzałem na jej palce, które mógłbym zgruchotać jednym kłapnięciem zębów, na cienki przegub, który przegryźć mógłbym bez większego wysiłku.
Twarz Pięknej, zgaszona, jak gdyby dalej posypana popiołem znalazła się tuż na wysokości mego łba. Okalały ją nierówne, poszarpane kosmyki włosów, które nagle straciły kolor.
Jej uśmiech przypominał bardziej grymas płaczu lub skurcz bólu.
Podniosła się z podłogi i dorzuciła do pieca.
Trzasnęły polana.
To, że zagłady mego świata nie była winna Piękna, ale ludzki zabobonny lęk i głupota odkryłem później, na razie jednak powracałem do świata żywych, po raz drugi uratowany od śmierci .
Powoli zaczynałem rozpoznawać kształty i zapachy, pragnąć o odczuwać głód. Z każdym kęsem krew poczynała krążyć żywiej w moich żyłach, ale nadal byłem otępiały, zupełnie jak gdyby jeden z ciosów kija, który rozstrzakał głowę Szarej dosięgnął także i mego łba.
Najcięższe były dla mnie noce, gdy w majakach powracał obraz Szarej i chłodnych ciał dzieci, zwiniętych, skurczonych niby jesienne liście.
Piękna wyprowadzała mnie z izby każdego ranka. Moje łapy, z początku miękkie jak łapy szczenięcia opornie przekraczały wysoki próg, a blask słońca sprawiał, że mrużyłem oczy. Piękna czekała w progu, dopóki nie powróciłem spod chylącego się płota a potem zamykała za mną drzwi. Zwijałem się w obojętny kłębek na swoim miejscu i trwałem w półśnie półjawie dopóki Piękna nie podsuwała mi pod nos miski.
Pewnego dnia w izbie pojawiła się chuda, płowa suka. Podeszła i trąciła mnie mokrym, zimnym nosem i przez jedną krótką chwilę wydawało mi się, że powróciła Szara. Ale ta, która wpatrywała się we mnie tak intensywnie, że jej spojrzenie przenikało mnie na wskroś, miała sierść w kolorze spłowiałej, jesiennej trawy i jasnożółte oczy. Westchnęła ciężko, niby spracowany człowiek i położyła się obok kładąc ciężki łeb na moim barku.
Jej obecność sprawiła, że po raz pierwszy od niepamiętnych czasów spałem twardym, mocnym i spokojnym snem, w którym nie było już ani Szarej, ani moich dzieci. Była noc, plama księżycowego światła na podłodze, chór cykad i dalekie naszczekiwanie moich braci szarpiących się na łańcuchach.
Rankiem po raz pierwszy wstałem i pchnąwszy barkiem drzwi wyszedłem na podwórze.
Czując na sobie wzrok Pięknej obszedłem podwórze i ułożyłem się w cieniu drzewa. Płowa suka zbliżyła się z płasko ułożonymi oczyma i ogonem wciśniętym między nogi.
Nad lasem wstawał nowy dzień.
Do wieczora zdążyłem dowiedzieć się, że prócz mnie i płowej suki w obejściu żyje jeszcze kilkunastu moich braci. A nad wszystkimi sprawowała pieczę Piękna, która przestała być Piękną. Tak, jakby wstydziła się swojej urody pochylała się ku ziemi, a jej stopy, od chodzenia boso stwardniały i na piętach spękała skóra.
Z potem czas ruszył z miejsca i popłynął w przód, tak, jakby ktoś ponownie nakręcił mój zegar.
Do obejścia Pięknej zaglądali ludzie i wychodzili z pęczkami ziół, przyprowadzali chore zwierzęta i pozostawiali je dopóki nie powróciły do zdrowia. Dom jej nazywano Doliną Psów, z czym trudno było się nie zgodzić – stary drewniany budynek stał w łagodnym zagłębieniu otoczonym drzewami, prawie niewidoczny zza ich koron.
Nadeszła jesień. Liście zapaliły się wszystkimi odcieniami żółci i czerwieni, nad domem przewaliły się wichury i deszcze, ogołacając drzewa i zmywając kolory, przyszła zima, a wraz z nią wielka, poważna cisza, spacerujące po ogrodzie bażanty pozostawiające szlaki drobnych śladów przypominających zagadkowe pismo, sarny brnąc w śniegu zjadały pozostawione dla nich siano i jedynie zające trzymały się z daleka, przemykając zygzakiem przez odległe pola.
Zimą począłem wychodzić poza obejście, obiegać je szerokim łukiem, zataczając coraz szersze kręgi.
Powracałem do izby i długo wygryzałem spomiędzy poduszek łap śnieg, a płowa suka nieśmiało przesuwała językiem po moich uszach.
Z nadejściem wiosny odkryłem, że moja towarzyszka nie wabi mnie swoim zapachem, że nie dręczy jej gorąca krew, nie wyciąga nocą z domu, aby drażnić nozdrza samców.
Księżycowymi nocami uciekałem z domu, szukałem przypadkowych partnerek, wdawałem się w walki, ale gdy powracałem do domu płowa suka witała mnie odsuwając się z mojego miejsca rozgrzanego ciepłem jej ciała.
Pojąłem, że podobnie jak Pierwsza płowa suka musiała mieć jakąś ułomność, która czyniła ją obcą i niepotrzebną, dla mnie jednak stała się kimś ważnym, częścią mojego świata, bez której byłby on pusty i niekompletny.
Podczas jednej z takich gorączkowych nocy spotkałem Starego. Stając na uboczu obserwował jak jednych pchnięciem barku powaliłem na ziemię swego przeciwnika i objąłem zębami jego gardło.
Był to oczywiście tylko gest zwycięstwa, bowiem przeciwnik pogodził się z przegraną i nawet nie próbował się uwolnić.
- Jest silny – mruknął Stary podchodząc do mnie.
- Nada się – rzekł drugi, którego jedno oko pokrywało bielmo.
Tak zostałem członkiem gromady, nie wiedząc, do czego przydatna miałaby być moja siła.
Noc w noc poznawałem nowych członków Klanu – starych, steranych życiem wyjadaczy, których pyski znaczyły liczne blizny, niektórzy z nich zdawali się być dawno temu okaleczeni w straszliwy sposób.
Noc po nocy każdy z nich wpatrzony w magnetyzującą tarczę księżyca śpiewał swoją historię, a inni wtórowali mu swoim wyciem.
Kiedy dowiedziałem się wszystkiego poczułem, że moja historia nie znaczyła nic wobec ogromu cierpień, jaki im zadano.
Mając nad głowa księżyc, a za plecami las, za którym pozostały szczątki mego domu rozpocząłem moja pieśń. Było w niej wiele o wiosennych nocach, o sierści Szarej pachnącej sianem i o moich dzieciach, które nigdy nie ujrzały słońca.
Kiedy skończyłem zgromadzeni odpowiedzieli rwącym się, wysokim, drżącym chórem.
Moja pieśń została przyjęta, mój los zapamiętany.
Do lasu przychodzili również Mroczni, ale nie śpiewali swoich pieśni – siadali obok siebie w milczącym kręgu i trwali tak czas jakiś, po czym rozchodzili się w swoje strony. Sądząc po złamanych ogonach, wleczonych za sobą tylnych łapach również i oni zaznali cierpienia, tworzyli jednak swój zamknięty krąg i choć nie uciekali przed nami żaden z nas nie zbliżył się nawet na kilka kroków, wielu bowiem poznało ostre pazury i zwinność Mrocznych na własnej skórze.
Pierwszej letniej nocy Stary wyjawił mi sekret Klanu.
- Czas zapłaty jest bliski – powiedział na koniec.
Poczułem, jak zimny dreszcz przebiega mi po grzbiecie.
- Nie – powiedziałem. – Nie wszyscy. Pierwsza. Piękna. Jest jeszcze pewnie wielu, wielu innych.
-Nie czas ich szukać – odparł Stary. – Krew woła o zemstę.
Spojrzałem w zmatowiałe oczy Starego.
- Jestem im to winien – rzekł. – Obiecałem, że żadna rana, żaden cios nie pozostaną bez zapłaty. Kiedy krew zmyje krew rany zasklepią się i przestaną boleć.
- Wiesz, że to nieprawda
- Wiem – odparł – i sam w to nie wierzę, ale wierzą inni. Jeżeli zemsta dopełni się, zostanie przywrócona równowaga.
Uniosłem łeb. Nade mną rozpościerało się nocne niebo, które ponoć nigdzie nie miało swego kresu.
- Nie przekonam cię – powiedziałem.
Stary pokręcił łbem.
- Ominiesz Dolinę – powiedziałem twardo.
- Jeżeli oni ją ominą – odpowiedział..
Chwilę mierzyliśmy się wzrokiem i pomyślałem, że gdybym tylko zechciał jednym kłapnięciem szczęk zgniótłbym cienką, pokrytą przerzedzoną sierścią szyję Starego. Ale gdzieś w środku mej czaszki tkwił, niby uporczywa zadra cień Szarej.
- Jeżeli ominą – powtórzyłem i dostrzegłem w oczach Starego jakiś cieplejszy błysk.
Stary zbliżył pysk do mojego pyska, poczułem odór psujących się zębów i silny zapach wiatru w jego zmierzwionej sierści.
- Żegnaj – powiedział.
Odwróciłem się i powoli wszedłem pomiędzy drzewa. Księżyc rzucał na ścieżkę mój cień, czarny niby wronie skrzydło.
Brama obejścia była otwarta, a Płowa czekała w progu. Ku swemu zdumieniu odkryłem, że w domu pozostało nas tylko troje – ja, Płowa i Piękna.
- Odeszli – powiedziała Piękna opierając się o drzwi.
Opróżniłem do dna swoją miskę i położyłem się w progu. Tuż za mną przysiadła popiskując Płowa.
Trwam tak kolejną noc, nie spuszczając oczu z lasu. Z napięcia bolą mnie mięśnie, ale wytrzymam.
Nie wiem, do jakich ludzi należysz Ty, ale jeśli obca ci jest nienawiść czuwam również i nad Twoim snem. Może dzisiejszej nocy Stary wyprowadzi z lasu Klan i być może milczącym, szarym korowodem podejdą najpierw do drzwi Twojego domu.
Tymczasem jednak Piękna śpi, a we śnie jest znowu Piękną.
A ja trwam w progu domu gotów skoczyć do gardła każdemu, który go przekroczy. I wiem, że za plecami mam Płową, której ufam jak samemu sobie.


Urdele – Stregesti 2008.
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

Post » Sob lis 01, 2008 17:49

Pisane było, jak mówiłam w samochodzie, na postojach, zapijane Ursusem, na noclegach pod gołym niebem, i w klasztorze Supratele, opowiadane przez przydrożne kundle i dostojne psy pasterskie w szałasach, na kartkach nienumerowanych, pudełkach po camelach...gdzie tylko sie dało.
a gdzie jest dolina Psów ? za miedzą, za rzeką, wszędzie tam, gdzie dobro próbuje walczyc ze złem.
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

Post » Sob lis 01, 2008 18:47

Bosh Obrazek

Caty, Mówczyni skrzywdzonych...



Obrazek
ObrazekObrazekObrazek
Panowie Kocurowie
"Poznasz siebie, poznając własnego kota." Konrad T. Lewandowski, "Widmowy kot"

PumaIM

Avatar użytkownika
 
Posty: 20169
Od: Pon sty 20, 2003 1:30
Lokalizacja: Warszawa

Post » Sob lis 01, 2008 21:53

Tak mi się nasunęło. Tak podziałał na mnie off-road, transylwania, jazda po rumuńskich bezdrożach wywołuje pewien przedziwny stan umysłu, na granicy halucynacji, kiedy z jednej strony ręce zaciskają się na kółku, bo z lewej urwisko, a nad głową chmury, przedziwne, dramatycznie skłębione...jeszcze tej wyprawy nie przetrawiłam do końca. A 8-go ruszamy na Ukrainę...
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

Post » Sob lis 01, 2008 22:23

caty, niesamowite opowiadanie. Chylę czoła.

ewa74

 
Posty: 3570
Od: Pt paź 06, 2006 10:05
Lokalizacja: Warszawa

Post » Sob lis 01, 2008 23:45

Piękne... Straszne, ale piękne...
Dziękuję, Caty...
Obrazek Bis, Ami i Księżniczka ['] Obrazek

Siean

 
Posty: 4867
Od: Pon paź 25, 2004 21:11
Lokalizacja: Wrocław

Post » Nie lis 02, 2008 15:11

Dobrze, że w środku dnia czytałam 8O

MaryLux

 
Posty: 163930
Od: Pon paź 16, 2006 14:21
Lokalizacja: Wrocław

Post » Nie lis 02, 2008 18:15

Bardzo mądra opwoieść
Obrazek Frania 03.01.2013 [*] na zawsze w moim sercu

madziaki

 
Posty: 2471
Od: Sob lip 15, 2006 16:21
Lokalizacja: Kraków

Post » Nie lis 02, 2008 22:20

Z pomocą Leśnego zaciągnąłem sanie na skraj miasta skąd było już z górki i śmiało mogłem najpierw jednymi, a potem drugimi przez Leśnego rozpędzonymi zjechać prościutko pod dom Babci Tekli.
- Wszelki duch pana boga chwali – zakrzyknęła Babcia Tekla, a Miaulina pisnęła udając zdumienie. – Skąd wziął pan, Kleofasie, takie sanie?
Wzruszyłem ramionami i otupując buty ze śniegu wszedłem na ganek.
- Stały zupełnie zapomniane w szopie za miastem – odparłem, zgodnie z prawdą.
Babcia Tekla narzuciła na plecy chustkę i obejrzała sanie ze wszystkich stron.
- Że też sam pan sobie poradził…- zdziwiła się i z niedowierzaniem pokręciła głową.
Miaulina znacząco chrząknęła i z dumnie uniesionym ogonem weszła do sieni. Sanie, wprawdzie niezbyt dokładnie oczyszczone z kurzu i pajęczyn, prezentowały się dość okazale i tak się na nie zapatrzyłem, że potknąłem się o stojące w sieni buty.
- Niech to diabli! – Zawołałem i ugryzłem się w język, ale było już za późno.
Kątem oka dostrzegłem, jak przed bramką ogrodu zatrzymuje się znajoma postać w brunatnym żupanie.
- Szukam imć Kleofasa – rzekł Srala kłaniając się szarmancko Babci Tekli.
- Witam pana dobrodzieja – odrzekła żartobliwie Babcia Tekla, a na jej twarzy pojawił się promienny uśmiech.
- Wprawdzie nie znam pana – rzekła prowadząc Sralę w stronę schodków, – ale spadł pan nam z nieba…
Srala otrząsnął się i skrzywił, ale nic nie odpowiedział, tylko wszedł za Babcia Teklą do sieni, a potem do kuchni.
Srala usiadł chowając kopyta pod ławę i wziąwszy z rak Babci Tekli filiżankę herbaty mrugnął do mnie porozumiewawczo.
- Chciałeś widzieć się ze mną panie bracie? – Zapytał podkreślając wyraźnie „ chciałeś.”
Chcąc nie chcąc musiałem przytaknąć, a na twarzy Babci Tekli pojawił się jeszcze bardziej radosny uśmiech.
- Skoro panowie się znają – powiedziała i spojrzała na mnie – to może namówi pan, panie Kleofasie swego znajomego, aby zabawił się w woźnicę? Pan Jerzy nijak dwójką sań powoził nie będzie, a pan – tu uśmiechnęła się do Srali – wygląda na takiego, któremu i sanie i konie nie obce.
- A nie obce, nie obce – zaśmiał się Srala. – Z saniami i wozami niejedno zrobić umiem, prawda, panie bracie?
Przytaknąłem rzucając mu wściekłe spojrzenie, ale Srala wcale się tym nie przejął.
- Skoro tak – powiedziała Babcia Tekla – to trzeba jeszcze pana Jerzego skaptować…
- Będzie trudno – wtrąciłem. – Pan Jerzy niezbyt chętnie z dziećmi się bawi…
- Jak to stary kawaler – beknął Srala – aleć każdego da się przekonać…jeno wiedzieć trzeba, gdzie nacisnąć…
- Ty już tam bracie nie naciskaj – powiedziałem przydeptując koniec wystającego spod żupana chwosta – pan Jerzy sam do swego rozumu dojść potrafi, jeno czasu, czasu mu potrzeba.
Srala uwolnił ogon i wzruszył ramionami.
- Usług moich nie narzucam – mruknął, – ale cos mi się widzi, że właśnie onego czasu macie mało…
- Oj, mało – westchnęła Babcia Tekla, a Srala nagle poruszył się niespokojnie.
- Do diabła! – Doleciał z podwórza gniewny głos i drzwi domu otworzyły się. W progu stanął Jerzy rozcierając czoło, na którym zaczął pojawiać się sporej wielkości guz.
Srala ponownie przysiadł na ławie, a Jerzy zdjął zaśnieżone buty i przewiesił kożuch przez oparcie krzesła.
- Pojadę – westchnął ciężko i spojrzał na mnie wzrokiem pełnym wyrzutu. – Cóż te dzieci winne…
Uścisnąłem zziębniętą dłoń Jerzego.
- Wiedziałem, że pan mądry – Babcia Tekla pokiwała głową.
Jerzy odpowiedział jej bladym uśmiechem.
- Zaraz tam mądry…Jakoś tak mnie tknęło…wstąpiłem do Ko…do pani Iwony, przy herbatce ziołowej posiedzieliśmy chwilę.
Z kredensu dobiegł stłumiony chichot, a Babcia Tekla odwróciła się ukrywając uśmiech.
Przypomniałem sobie pożółkły kajet i omal nie wybuchnąłem głośnym śmiechem
- A to nasz drugi woźnica – rzekła Babcia Tekla wskazując na Sralę, który wstał z ławy i począł obciągać poły żupana tak, aby ukryć kopyta i koniec ogona.
Jerzy uścisnął dłoń Srali, ten zaś kłaniając się nisko, ale nie na tyle, aby spadła mu ze łba czapka z piórem, wycofał się ku drzwiom i zniknął.
- Ma pan ciekawych znajomych panie Kleofasie – rzekła Babcia Tekla wyglądając przez okno. – Jacyś tacy nie z tej ziemi.
- Ale polegać na nich można – powiedziałem starając się zagłuszyć głośny śmiech Miauliny.
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

Post » Pon lis 03, 2008 11:54

caty pisze:- Ma pan ciekawych znajomych panie Kleofasie – rzekła Babcia Tekla wyglądając przez okno. – Jacyś tacy nie z tej ziemi.


cudne :D :D
Maja [2005 - 2017] i Gucio [2007 - 2017], Luśka i Tygrysek
Obrazek Obrazek Obrazek

http://forum.miau.pl/viewtopic.php?t=40312
http://forum.miau.pl/viewtopic.php?t=67449

Regata

 
Posty: 7025
Od: Pt sie 26, 2005 18:46
Lokalizacja: Warszawa - Bielany

Post » Pon lis 03, 2008 11:54

:1luvu: :1luvu:
Gdzie Srala nie może, tam caty pośle...

MaryLux

 
Posty: 163930
Od: Pon paź 16, 2006 14:21
Lokalizacja: Wrocław

Post » Wto lis 04, 2008 8:27

bajusia piękna (jak zawsze zresztą) a opowiadanie niesamowite, dziękuję
ObrazekObrazek

mar9

Avatar użytkownika
 
Posty: 13971
Od: Wto mar 22, 2005 14:47
Lokalizacja: Zabrze

Post » Wto lis 04, 2008 20:28

Miłe ciepło panujące w kuchni Kociamy otoczyło mnie niby płaszcz. W piecu jasno płonął ogień, a na wiklinowym fotelu, z Maciejkiem na kolanach siedziała Kociama.
- I jak tam Jerzy? – Zapytała z figlarnym uśmiechem.
- Nagle zmienił zdanie – odparłem, – ale chyba nie ze względu na dzieci…
Kociama dyskretnie przyrzuciła leżący na stole kajet gazetą.
- Może herbatki? – Zapytała. Zdjęła z kolan Maciejka, który błyskawicznie zajął cały fotel i wyjęła z kredensu kwadratową puszkę i w kuchni zapachniało ziołami.
- Limonka i liście wiśni – wytłumaczyła Kociama. – Nic szczególnego.
Ukryłem uśmiech, ale Kociama i tak go zauważyła.
- TO była po prostu szczypta, dosłownie SZCZYPTA lubczyku i normalna madraska…
Zamieszałem cukier i wrzuciłem do szklanki kawałek wysuszonej skórki od jabłka. Kociama postawiła na stole talerzyk suszu i usiadła obok mnie na starym, drewnianym krześle.
Mimo woli pomyślałem o roztargnieniu Kociamy, według której szczypta oznaczać mogła tyleż przysłowiową szczyptę ile stołową łyżkę.
- Zaszkodzić to mu nie zaszkodzi – oświadczyła Miaulina, która jak zwykle pojawiła się niewiadomo skąd..
- Nie rozumiem tylko – ciągnęła nie spuszczając ze mnie oczu, – dlaczego ludzie są tak bardzo skomplikowani. Babcia od razu zgadła, ze mają się ku sobie, ale i jedno i drugie boi się do tego przyznać…Zresztą – rzuciła wymowne spojrzenie Maciejowi, – czego można spodziewać się po kimś, kto piszczy na widok myszy?
- Trudno nie zgodzić się z tobą – Maciejek pokiwał głową. – gdyby koty piszczały na widok myszy z pewnością poumierałyby z głodu.
Miaulina oblizała różowy nos.
- Jeśli mowa o jedzeniu – zwróciła się do Kociamy – czy mogłabym dostać odrobinę śmietanki?
- Ależ oczywiście, kochanie – odparła Kociama stawiając na parapecie porcelanowy talerzyk.
- Widzę, że zdążył pan przywyknąć do naszych dziwactw – dodała Kociama podsuwając mi talerzyk z kandyzowanymi rajskimi jabłuszkami. – Niektórzy reagują na to bardzo nerwowo…Jednak pan wydaje się być odporny.
- Miasto też przyzwyczaiło się do pana Kleofasa – wycedziła Miaulina.
- Bezsprzecznie – uśmiechnął się Maciejek.
Poprawiłem na głowie czapkę i sięgnąłem po kolejne jabłuszko.
Zachodzące słońce zabawiło na czerwono śnieg pokrywający trawnik cienką warstwą.
W stronę łąki pod lasem, prowadząc ożywioną rozmowę, – co wywnioskowałem z gestykulacji – szły dwie postaci.
W jednej z nich, chudej i wysokiej rozpoznałem sylwetkę Jerzego, druga zaś powiewała połami żupana.
Odruchowo wzdrygnąłem się, ale zaraz przypomniałem sobie, że, ostatecznie, nie taki diabeł straszny.
Zaś Jerzy, który najprawdopodobniej z niejednego pieca jadł chleb z pewnością nawet takiemu wydze jak Srala otumanić by się nie dał.
Jednak, dla spokoju sumienia, kiedy nad miasteczkiem zapadł zmrok, brnąc w świeżym ,lekkim niby puch śniegu udałem się na odludzie, gdzie stał drewniany dom Jerzego. Jerzego daleka dostrzegłem smużkę dymu białawą na tle ciemniejącego nieba i ciepłe światło naftowej lampy ustawionej na oknie.
Dom Jerzego wydał mi się nagle podobny do łodzi rozbitka dryfującej przez bezkresne morze.
- Dajże mu to, Leśny, aby trafił do swojej przystani – wyszeptałem.
Wspiąłem się na zasypaną śniegiem koślawą ławkę i zajrzałem do środka.
Przy stole siedział Jerzy i Srala, w przekrzywionej czapce. Na środku stołu stała nieduża karafka i talia kart.
- Ja to panu, waćpanie bez nijakiego papierka załatwię – perorował Srala . – Białogłowy, sekret waszmości zdradzę, okrutnie łase na czułe słowa…tedy praw jej bracie, że do samego nieba dla niej wejdziesz jak potrzeba taka zajdzie…
- Etam, do nieba! – Zawołał Jarzy wznosząc kieliszek. – Do piekła, przyjacielu, do piekła…
- Do piekła ryzyko żad…- zaczął Srala i urwał. – Niechże więc będzie waszmości „do piekła”.
- Dla ciebie, pani, serca mego gotów jestem – dodał po chwili – do walki z hufcem aniołów stanąć…
Jerzy poklepał Sralę po plecach tak mocno, aż na jego łbie zachwiała się czapka z piórkiem.
- Dziwny z waszmości człowiek – powiedział. – Piekła się nie boi, z aniołem jak Jakub chce się zmagać,…ale lubię was, bo mówicie jak przyjaciel.
To rzekłszy objął serdecznie Sralę, a ten ucałował Jerzego z dubeltówki i opróżnił karafkę.
Postałem jeszcze chwilę pod oknem czując wzruszenie pomieszane z rozbawieniem i odszedłem w stronę miasteczka.
Srala co prawda rogi na łbie nosił i ogon pod żupanem ukrywał, ale szlacheckiego był rodu, zagrodowego, i nigdy słowa danego nie złamał, a serce choć jak smoła czarne miał szczere, więc nie lękając się o duszę Jerzego wszedłem do hotelu gdzie czekała już pani Małgorzata z tacą pieczonych jabłek.
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

Post » Wto lis 04, 2008 20:30

co do opowiadań...mam jeszcze jedno - zdarzyło mi się, naprawdę. Własnie - jako że leżę z gorączką w łóżku a moje wszystkie koty uparły się żeby mnie leczyć - to pospisuje i wstawię.
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 20 gości