O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

Kocie pogawędki

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Pon lis 24, 2003 21:42 O tym, jak trafiły nasze koty do nas...

Był kiedyś taki wątek o tym, dlaczego nasze koty mają tak, a nie inaczej na imię. Przy tej okazji niektórzy napisali trochę o tym jak znaleźli swoje koty, jakie to okoliczności sprawiły, że z nimi zamieszkały. Strasznie się wtedy wzruszałam, uwielbiam czytać takie opowieści. Na przyklad w "Kocich sprawach" jest takie stałe miejsce na pisanie o historiach zakoceń. To mój ulubiny dział.
A może napisalibyście o tym? Wiem, że to się będzie wspaniale czytało...
Obrazek

kordonia

 
Posty: 8759
Od: Czw sty 30, 2003 13:59
Lokalizacja: Elbląg

Post » Pon lis 24, 2003 21:59

Sabinka Czarna :-)
TZ mowil o kocie juz duzo wczesniej, ale ja sie balam, ze kot sie przyzwyczai, ze ktos w domu ciagle z nim jest i bedzie mu trudno sie przestawic jak TZ przestanie pracowac w domu. Poza tym po tym jak musialam uspic moja sunie jakos nie bylam gotowa... Ale "marudzenie" TZta zasialo ziarenka :-) Ktoregos weekendu, jak TZ pojechal na wyjazd z pracy spedzilam caly czas w necie dowiadujac sie czego sie tylko dalo o kotach :-)
Mialam szczescie, spotkalam w necie wspanialych ludzi, ktorzy odpowiadali na moje glupie pytania i poradzili mi doroslego kota. I pania Irene jako osobe, ktora tego kota do mnie dobierze.
Wtedy juz zwariowalam i chcialam juz zaraz natychmiast :-) Jednak rozum zwyciezyl i na zakocenie wybralismy dlugi weekend majowy. Czarniutka pani Irena mi wybrala przez telefon. Obkupilam ja i zbrojna w prezenty dla azylu pojechalam w sobote zabrac moja krolewne do domu :-) I zyjemy sobie szczesliwie i oby jak najdluzej :-)

O Bialasku w osobnym odcinku :-)
aktualny wątek viewtopic.php?f=46&t=213932
***** ***

zuza

Avatar użytkownika
 
Posty: 84527
Od: Sob lut 02, 2002 22:11
Lokalizacja: Warszawa Nowodwory

Post » Pon lis 24, 2003 23:16

Ina była kotem zaplanowanym. Ale nie do końca planowanie się udało. Było tak:
Jako rodzina odpowiedzialna długo dyskutowaliśmy nad wszelkimi za i przeciw. Kupiliśmy książkę i czytaliśmy wszyscy, a potem dzieliliśmy się wątpliwościami. Po prostu wzór odpowiedzialności, przemyślana decyzja i inne tym podobne bajeczki he,hee. :roll: Zbliżały się wakacje i upragniony wyjazd nad morze. Oczywiście w tzw. międzyczasie rozpuściliśmy wici wśród znajomych, że szukamy kotka i jakby co to my chętnie, tylko jak wrócimy. Trzy tygodnie przed wyjazdem - jest wiadomość: znajomi znajomych mają małe kotki do wydania -chcecie to pojedziemy i oglądniemy. Pora była już wieczorna, więc pojechaliśmy sami tzn. ja, TZ i znajomy - tylko na oglądanie oczywiście, no i żeby dzieci nie dręczyć. :D
Wchodzimy i 8O w pokoju biega 16 (słownie szesnaście) małych kociąt - wszystkie w podobnym wieku, same buraski i czarne. Okazało się, że w odstępach 2-3 dniowych okociły się trzy kotki.
No i jak tu kogoś wybrać? :wink:
Ale nic - łapiemy i głaszczemy na chybił trafił, pytając jednocześnie właścicielkę, czy zgodzi się przetrzymać ewentualnego wybrańca jeszcze do naszego powrotu znad morza - zgodziła się - super!!! Kocięta tymczasem przewijają się przez nasze ręce z prędkością szaleńczą wg zasady: pogłaskałaś? - to puuuuszczaj. Miałam na pewno dwa razy więcej kotów w rękach niż ich tam wszystkich było a którego ile razy ? :roll: Wreszcie jedna kicia przytuliła się do mnie, z całej siły pazurkami wczepiła w bluzkę i siedzi, i głaskać się daje i mruczy - miodzio. Chcieliśmy sprawdzić płeć (preferowana żeńska). Kolega TZ-ta chwycił kicię.... a tu: miaaaau - nie ruszaj mnie. Odczepiał każdy pazurek po kolei, żeby wreszcie odczepić całą kicię. Sprawdził - dziewczynka i oddał mi ją - natychmiast przestała miauczeć. Wybór dokonany - ta i żadna inna(kto kogo wybrał?). Właścicielka szuka już wstążeczki, żeby oznaczyć malucha, a my z TZ-tem konsternacja - kicia śpi wczepiona we mnie, ja :( na TZ-ta, TZ :lol: :wiedziałem, że tak będzie( jak ja go kocham) no i Ina pojechała jeszcze tego wieczoru do domu, a potem nad morze, a potem jeszcze w góry i nigdy, ale to nigdy nie żałowaliśmy, że się nam planowanie niezupełnie udało. :D

ina

 
Posty: 4038
Od: Śro paź 08, 2003 21:27
Lokalizacja: Kraków

Post » Pon lis 24, 2003 23:24

Ja się pochwalę, jak już Rolad będzie u mnie 8)

Myszka.xww

 
Posty: 28434
Od: Sob lip 20, 2002 18:09
Lokalizacja: Krakoff

Post » Pon lis 24, 2003 23:30

Ina - piękna historia :D

ryśka

Avatar użytkownika
 
Posty: 33138
Od: Sob wrz 07, 2002 11:34
Lokalizacja: Bielsko-Biała

Post » Pon lis 24, 2003 23:45

Czajka była zupełnie nieplanowana, mieliśmy do tej pory dom typowo psi a w dodatku jeszcze nie przeboleliśmy straty ostatniego psiaka, który odszedł niecały rok wcześniej. Koty to były takie zwierzaki, które sie pojawiały na chwilę, żeby dokarmić, ale kot do domu? To nie było absolutnie w planach. Aż do momentu kiedy moja mama pojechała ze znajomymi do ich domku w lesie. Okazało się że pod domkiem mieszka kocica z młodymi, młodych było 4: 3 duże, goniące się i uciekające od ludzi i jedna mała bidka, która nie brała udziału w zabawach i nie bała sie dwunoznych. Pojechali na sobote i niedzielę, wrócili wieczorem i się zaczęło: jak to małe sobie tam poradzi, przeciez idzie jesień, zima, a to takie maciupkie, mizerne, nie da rady. W środę znajomi na gwałt jechali do lasu "znaleźć małe" ( a las jest tak z 180 km od warszawy :D ) no i siedziała kicia na werandzie, tylko ona, nie było juz ani kocicy ani reszty młodych. Wsiadła do samochodu, nie buntowała się, nie próbowała uciekać, popatrzyła na ludzi i poszła spać. A kilka godzin potem mieliśmy w domu kota, który chyba doskonale wiedział że ktoś po niego wróci i tylko trzeba poczekać w takim miejscu, zeby szybko znaleźli :D
Obrazek

zołta

 
Posty: 820
Od: Pon wrz 22, 2003 10:04
Lokalizacja: Warszawa-Łódź

Post » Pon lis 24, 2003 23:56

Umarł Jopek. Rozpaczałam tak, że Tomek nie wiedział juz co ze mną zrobic.
Pojechalismy do pani Danusi ( warszawiacy wiedzą, o kogo chodzi) zawieść jej karme- to był pomysł Tomka, chciał, żebym przestała sie zamartwiać i ryczec całymi dniami.
Pani Danusia, jak usłyszała nasza historię "postanowiła", że da nam małego, srebrnego kiciaka. Ja byłam bardzo przeciw- ciągle cierpiałam po Jopciu.
Następnego dnia pojechalismy po odbiór kota. Boszszsze - jakie cudne to było. Srebrna kulka, którą "źli" ludzie wyciągnęli spod szafy, gdzie spała. Wlazła na Tomka i kontynuowała przerwana czynność spania:)
NAd imieniem myslelismy długo. Jako, że wówczas jedyna"srebrna" rasa jaka znaliśmy to był kot rosyjski niebieski- dostał rosyjskie imie. Szybko sie okazało, że taki z niego groźny Borys, jak z koziego wiecie co traba;) No to stał się Rysiem- poczciwiną o łagodnym charakterze.
Potem przyszła do nas jego siostra- czarnulka. Imie przyszło samo. Skoro jest Rysiek- młoda bedzie Nela:) < dla niewtajemniczonych: moja ukochana ciocia ma na imie Nela, a jej mąż to Rysiek;) >
Potem Lewka zabrała mnie do pokoiku, w którym siedział( złe słowo- szalał) mały, czarno-biały stwór. Pokochałam. Zabrałam. Imie przyszło samo- Piotrek. <dla niewtajemniczonych: syn mojej cioci Neli i mojego wujka ryska ma na imię....(co za niespodzianka;) ) Piotrek>

I tak sobie skompletowałam moja szczecińska rodzinke w domu w Warszawie;)

Ela

 
Posty: 1883
Od: Pt cze 14, 2002 10:05
Lokalizacja: Warszawa

Post » Wto lis 25, 2003 0:39

Mój TŻ od zawsze chciał mieć kota. Mi tam na kotach nie zależało, ale chciałam, by TŻ miał to, o czym zawsze marzył. No ale przecież nie weźmiemy kota, gdy oboje jesteśmy poza domem przez większą część dnia, a mieszkanie wynajmowane.

Moja przyjaciółka koty miała od zawsze. Niedawno okociła jej się kotka i jakoś to się zbiegło z tym, że TŻ zaczał pracować w domu. No i większych przeciwwskazań nie było... Po moich naleganiach, podjęliśmy decyzję i wybraliśmy się do przyjaciółki na wybór kota.

Maluchy miały 3 tygodnie. Było ich w sumie 4. Absolutnie rozkoszne - chodziły, lekko zataczając się, brzuszkami szorowały czasami po ziemi i podgryzały wszystko, co się dało. :) Ułożyliśmy się na podłodze, na poziomie kociaków, a maluchy wylazły z pudełka. 3 pręgowane, w tym jeden z białymi łapkami i jeden czarny, a właściwie czekoladowy. No i ten czekoladowy, takie małe, czarne straszydło, wstał, cały zaspany, podszedł / podczołgał się do TŻta , położył na jego bluzie i zasnał. No i po 3 sekundach kot był wybrany. :) Tak wybrał się Tango. (Tango, zanim został Tangiem, był Azbestem - gorąco protestowałam - Majorem - jak można Majorem nazwać taką kruszynę?! - Aż został Tangiem. Tak na marginesie - to nie od tańca, nie od żaglówki, a od "tango down")

Natomiast Grafit został wybrany przeze mnie jako kot dla mnie. Uznałam, że będę zazdrosna, jak TŻ będzie miał kota, a ja nie! I wybrałam największego pieszczocha :)
Wzięliśmy je, jak podrosły, i teraz mają 4 miesiące, a z Tango rośnie piękna besia o żółtych oczach. Prawdziwe brzydkie kaczątko ;)

I ja bardzo przepraszam, ale Grafit to od szarego momentami futerka. I proszę nie mówić, że grafit to czarny, proszę przyjrzeć się dokładnie ołówkom ;)
Sasannka
galeria moich maluchów: http://sasannka.xpect.pl/e4u.php/ModPages/ShowPage/46
Grafit Obrazek Tango Obrazek

Sasannka

 
Posty: 242
Od: Pt sie 29, 2003 16:05
Lokalizacja: Gdańsk, Osowa

Post » Wto lis 25, 2003 2:00

Kitek to klasyczna "wpadka". Piękna, wychodzaca kocica mamy TŻta dostawała tabletki na wyciszenie rujki. Wtedy jeszcze nikt z nas nie miał pojęcia o rokcafe i sterylizacja wydawała nam się wszystkim barbarzyńskim okaleczeniem, a piguły ok. Nikt nie wie, jak to się stało, że kocica "zaciążyła". Może nauczyła się ukrywać rujki, wychodziła z domu i dopiero na plecki, tarzanko i mrrauczenie na dzikie kocury? Może źle podana tabletka? Nie pytajcie mnie, nie wiem.
Któregoś dnia TŻtowa rodzicielka przyszła w odwiedziny i grobowym głosem oświadczyła: "Kota w ciąży. Co ja zrobię z tymi maluchami?"
W duszy mi zagrało. Zawsze chciałam mieć kota, ale najpierw rodzice stanowczo wetowali, potem TŻ - ble, koty niefajne. Uznałam, że samo niebo zesłało mi okazję. "Biorę kociczkę" - wypaliłam z grubej rury, a potem zaczęło się oczekiwanie. TŻ trochę marudził i zastrzegł sobie, że jeśli nie będę się kotem zajmować, a na niego spadnie obowiązek wstawania o 5 rano, karmienia i czyszczenia kuwety, kicia wylatuje ;)

Którejś nocy urodziły się dwa rude koteczki. Jak na skrzydłach pojechałam oglądać. To była miłość. Były złociste, a wzdłuż pleców biegły im takie białe paseczki jak u małych borsuków :1luvu: . Klęczałam nad koszyczkiem i godzinami nie można mnie było oderwać. Kota była spokojna, a wkrótce uznała mnie nawet za coś w rodzaju zastępczej matki. Jeśli miała ochotę rozprostować nogi, a mnie przy koszyku nie było, przychodziła, miauczała i prowadziła mnie do dzieci. I dalej szła swoją drogą. Pękałam z dumy. Takie zaufanie?!
Kotki rosły i wciąż były nieodróżnialne. Którego wybrać? (Według weta obie były dziewczynkami). Brałam miziaczki do ręki i rychło okazało się, że jeden jest miłym, wdzięcznym przytulakiem, a drugi syczy wściekle ukazując purpurowe gardziołko i woła: mamo, mamo! :evil: Już wiedziałam. Histeryka nie chcę! Dokładne oględziny ujawniły, że syczący ma biały podbródek, jest minimalnie mniejszy i ma taki chudy pyszczek. I w ogóle brzydki jest. Wszyscy wiedzieli, że mój to ten z kremowym podbródkiem.
Koty rosły dalej, zmieniały się w oczach, cały dom napełniał tupot małych rudych nóżek. Przyjeżdżałam, przytulałam, a kiedy przyszedł dzień, kiedy mogłam zabrać jednego całkiem się pogubiłam. Zaraz zaraz... który to był mój? Wykonałam szybki test na syczenie. Jeden do ręki: khhhhhyyyy! Drugi do ręki: mrrrrr....Ufff....jest mój. "Słuchaj, ale to nie tego wybierałaś". No jakże nie... Serce matki się nie myli ;)
Tego dnia jeszcze zostawiłam kicie. Bawiły się tak pięknie - nie miałam serca ich rozdzielać... Ale już następnego dnia tęskniłam do złocistego futerka i tych śmiesznych, jeszcze troszkę niebieskawych ocząt.
"Przywieź mi kotka"
"Którego?"
Konsternacja. No właśnie... którego?
"Biały pyszczek" - wypaliłam.
Biały pyszczek pojawił się u mnie w domu. Pewnie domyślacie się, że mój wybranek to właśnie był ów syczący, niedobry histeryk, którego za nic nie chciałam. Tak, tak, los okazał się przewrotny. Widać ta właśnie kicia była mi przeznaczona.

Próbowaliśmy przypasować imię do naszego futrzastego, pojawiło się kilka koncepcji, ale okazało się, ze złoty kłębuszek zawsze przybiega na "Kita, Kita", albo "Kiiiiita". Tak więc zostało. Albo hrabianeczka. "Fe, taka ładna dziewczynka, a tak gryzie" (furiacki charakter pozostał).
Kiciunia okazała się cudowna. Załatwiała się tylko do kuwetki, mruczała jak stado traktorów, łaziła za mną jak piesek i jak piesek niestety gryzła. Repertuar dźwięków też był mało koci. Powarkiwania, szczekania. Ale co tam... Było bosko.

A potem poszliśmy do naszego weta. Miałam już cień podejrzeń, że hrabianeczka jest kocurem. Obejrzałam rysunek poglądowy i jak nic wychodziły mi 3 kropeczki pod ogonkiem :roll: Łudziłam się wciąż nadzieją. Wizyta w lecznicy rozbiła ją w pył. KOCUR!!! Tragedia. I co ja z nim zrobię? Kocury są wredne, sikają wszędzie i śmierdzą. Jak tu z takim osobnikiem wytrzymać?
"Chcesz go oddać?" - zapytał TŻ z pewną nutą rozżalenia. Już trochę się zakocił, hehe (przyznaje się dopiero od niedawna). ZA NIC!!! Mój ci on jest. Poza tym jak tu oddać takie słonko, tylko dlatego, że okazało się być nieodpowiedniej płci? 8O Tylko imię zmieniło się na wersję męską (bodajże dzięki interwencji Bengali, która twierdziła stanowczo, że kot będzie mieć zaburzenia tożsamości :wink: :D ). Z tym, że reaguje dalej wyłącznie na formę żeńską. Zmieniło się też moje podejście do kocurów. Są ekstra. Każdemu polecam ;)

To było wieki temu... Kitek zmężniał i nie ma już klejnotów, które wywołały tyle zamieszania. Nadal gryzie, gdy mu się coś nie podoba, warczy i szczeka. Jest indywidualistą jak jego matka i niepoprawnym pieszczochem...pewnie jak jego nieznany ojciec.
Jest najcudowniejszym prezentem, jaki dostałam. Uwielbiam go. Podbił też serce TŻta, może nie tak jak moje, ale... kuwetę TŻ jednak sprząta ;) I pocichu podtyka mu zakazane smakołyki :twisted:

Sigrid

 
Posty: 5167
Od: Śro lip 30, 2003 16:54
Lokalizacja: Praga (Południe, nie czeska niestety)

Post » Wto lis 25, 2003 2:10

No, te opowieści czyta się wspaniale. :) Proszę o jeszcze...
Obrazek

kordonia

 
Posty: 8759
Od: Czw sty 30, 2003 13:59
Lokalizacja: Elbląg

Post » Śro lis 26, 2003 10:36

zołta pisze:... który chyba doskonale wiedział że ktoś po niego wróci i tylko trzeba poczekać w takim miejscu, zeby szybko znaleźli :D


Przeznaczenie :!:
Pozdrawiam, Krzysio

Krzysio

 
Posty: 2622
Od: Pt lut 21, 2003 0:59
Lokalizacja: Poznań-Piątkowo

Post » Śro lis 26, 2003 10:54

Piękne są te historie... :D
Teraz nasza... na początek o Szczęściarzu...
Przez 16,5 roku miałem psa i do głowy mi nie przyszło że kiedyś będę mieć kota. Z Jasią ustalilismy że dopiero pojawi się, kiedy nasz Kajtek odejdzie. Oprócz kota miał się wtedy pojawić też nowy pies. Los chciał że stało się inaczej. Janka od dłuższego czasu czytywała forum a i nasza tv regionalna pokazała jakiś program czy aukcję zwierzaków ze schroniska. Krótkie spojrzenie na Janke i juz wiedziałem że decyzja zapadła. A że było to sobotnie popołudnie uzgodniliśmy ze pojedziemy po niedzielli. Pojechaliśmy. Ale na sielankę w niedzielny ranek. Owszem były koty ale same rasowe i ludzie wołali duże pieniądze. Zresztą nie musiał to być rasowy. Wreszcie trafiliśmy do schroniska. Początkowo chcieliśmy wziąć małego ale okazało się że cały miot jest chory. Pokazano nam te które były zdrowe. Siedziało kilka kotów w większości szarych, trafił się nawet jeden rudy pers. Szczęściarz był jedynym który w jakiś sposób zareagował na podejście do klatki. Przez pręty wyciągnął łapkę i próbował mnie dotknąć. Poprosiłem o wyjęcie go z klatki. Wziąłem na ręce. Poczułem jak biedulek się do mnie przytulił i już wiedziałem że to ten...
Miał jakieś 6-8 miesięcy. Był głodny. Początkowo w domu jadł wszystko co było w misce i to tak szybko, jakby miał mu to ktoś zabrać.
Reszta jego historii w naszym wątku o drugim kocie....
Pozdrawiam, Krzysio

Krzysio

 
Posty: 2622
Od: Pt lut 21, 2003 0:59
Lokalizacja: Poznań-Piątkowo

Post » Śro lis 26, 2003 11:09

świetny wątek :) Łzy i śmiech przeplatają się przy czytaniu.
zołta- znałam tą historię a i tak się popłakałam
Sigrid- świetna historia :lol:

Ja napiszę jak mnie wena najdzie :wink:
Obrazek
http://www.forastero.pl hodowla kotów brytyjskich

Mysza

Avatar użytkownika
 
Posty: 39656
Od: Pon cze 02, 2003 10:17
Lokalizacja: prawie Kraków

Post » Śro lis 26, 2003 12:56

Ja napiszę choć już niektórzy pewnie czytali w innym wątku.
Kici stanowczo domagał sie TZ, pracował nade mną kilka miesięcy. Ja uważałam , że mieszkanie za małe, że wyjeżdżam czasami. W rodzinnym domu były psy. Raz w jakiejś szopie urodziło sie kilka szczeniąt - ponieważ mama nie pozwalała im nosić jedzenia - strasznie polubiliśmy mleko. Braliśmy do buzi i wypluwaliśmy na dworze do miseczki dla tych piesków. Po akcji w szkole znalazły domy.
Kicię wzięliśmy w sierpniu od kolegi z pracy - miała być małym kotkiem. Jak ją przywiozłam do domu to powiedziałam - to nie jest mały kotek , to jest pyton! Wybór padł na kotke choć miała takiego samego braciszka , skąd miałam wtedy wiedzieć , jakie są kocurki?
W Mikołaja TZ przygarnął białego kocurka, wyrzuconego na klatce schodowej. Był przekochany.
Nie zauważyłam, że dorosły - zaczęłam mieć problemy z TZem, w pracy.
Kicia zaszła w ciążę i pewnego piątkowego popołudnia urodziła nam szóstkę maluchów. Miałam szczęście , wszystkie żyją. Wprowadziła się z nimi pod naszą wersalkę a my spaliśmy na podłodze. Nigdzie indziej nie chciała. Brałam pod uwagę , że je oddam , ale nie znalazłam lepszego domu od mojego. Po najładniejszą z nich zadzwonił wet , który je szczepił ale TZ powiedział mu, że ja też się muszę zgodzić. I juz nie zadzwonił. Jak
miały niecałe 2 miesiące rano idąc po wodę w swoje imieniny znalazłam Białą była niewiele od moich starsza. Kupiłam jej jedzenie i nakarmiłam, przymilała się do mnie. Wróciłam do domu z płaczem, że widziałam kotkę siedzącą pod samochodem , TZ stwierdził, że to pewnie podwórkowa. Po południu wyszliśmy na spacer i zupełnie przypadkiem wracaliśmy koło samochodu, pod którym siedziała (no chyba że TZ znów tym sterował). Wyszła do nas i wtedy TZ orzekł, że ona jest jednak wyrzucona i trzeba ja zabrać. Przyniosłam ja na reku , cała się od niej wybrudziłam smarem, którym była wymazana. Gdy tylko przekroczyła próg mojego domu, zmieniła się całkowicie - jest juz nieufna , przychodzi tylko do mnie , nie chce jeść jak mnie nie ma, nie daje się zanieść do lekarza. A przecież normalnie ją wzięłam z ulicy. Lekarz ją kiedyś leczył oglądając ja na szafie z daleka, a innemu zdemolowała gabinet, jak mi się wyrwała.
Moja Kicia wtedy jeszcze karmiła a instynkt macierzyśski nie pozwolił jaj na odrzucenie Białej więc ssała ją razem z całą szóstką. Musiała być wyrzucona młodo , bo mnie ugniata, drapie , przytula - brak jej czegoś. Ale tylko mnie , mimo że mówiłam jej że to TZ zdecydował że ją weźmiemy.
Długo był spokój , ale po 2 latach moja sąsiadka z którą dokarmiam koty -Ania postanowiła uratować małe kocię, którego matce coś się stało a maluchy chore leżały pod oknem piwnicy i umierały. Postanowiła go ratować, choć jej koleżanka powiedziała :zostaw go, on tak śmierdzi. Ale podobno tak na nią spojrzał i leciał za nią że nie potrafiła. Wzięła go do piwnicy - nie miał sierści na znacznej powierzchni, wypadnięty odbyt, wokół wrzodziejącą ranę i wszystkie możliwe choroby. I strasznie śmierdział. Leczyłyśmy go kilka miesięcy , Ania go smarowała różnymi maściami, dawała specjalne jedzenie. Połykał wszystko i był taki kochany.
Siedziałyśmy w lecznicy , ja smutna bo miałam problemy osobiste a Buruś wyciągał do mnie łapki aby mnie pocieszyć - jakby chciał mi powiedzieć: zobacz ja miałem gorzej ale się nie dałem. I chciał do mnie mimo że to Ania o niego dbała. Ponieważ był malutki i już zdrowy przyniosła mi go kiedyś do domu, żeby zobaczył jak wyglądaja koty. Raz, drugi, trzeci ... i został. TZ sie wyprowadził a ja wziełam sobie Burusia. Wreszcie miałam swojego kota.
No i w tym roku przygarnęłam Fredzia. Wszyscy wiedzą jak to było. Też nikt go nie chciał. Nazywam go Aniołkiem , wcale nie przekornie.
ObrazekObrazekObrazek

Maryla

 
Posty: 24787
Od: Pt sie 22, 2003 9:21
Lokalizacja: Świder

Post » Śro lis 26, 2003 13:22

Wspaniale sie was czyta :) Ja pisac nie bede, bo z Paczusiem zadna szczegolna historia sie nie wiaze, choc o nim samym wiele by mozna pisac ;)

:ok:
Ewelina i...
Obrazek

Kiara

 
Posty: 5697
Od: Nie mar 02, 2003 13:18
Lokalizacja: Toruń

[następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Mojo97, polalala i 206 gości