Nowa seteczka, stara bajeczka - Kroniki skrzata Kleofasa

blaski i cienie życia z kotem

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Wto paź 21, 2008 19:19

Dni stawały się coraz krótsze, ale słońce co rano zaglądało do okien i rozpalało resztki kolorów.
Coraz częściej w kawiarni pojawiało się dwu staruszków, rozkładali na stoliku szachownicę i siedzieli nad nią obmyślając nowe ruchy i wspominając dawne czasy.
W samo południe burmistrz wpadał po swoją porcję kremówek, zaraz za nim pojawiał się komendant straży miejskiej kupując dodatkowo wąski plasterek marcepanowego torcika i znikał za drzwiami narożnej kamieniczki..
Po południu, gdy słońce zniżało się nad korony parkowych drzew rynek pustoszał. Ludzie przesiadywali w ciepłych kuchniach, szczelnie zamykając okna, aby wieczorny chłód nie dostał się do domów.
Takie wieczory spędzałem u Bajanny albo w domu na skraju parku, rozkoszując się zapachem herbaty albo świeżego chleba, zaś wieczorem, z szyją okręconą ciepłym szalikiem powracałem do hotelu, gdzie wraz z panią Małgorzatą siadaliśmy przy kominku popijając dereniówkę.
Nieboszczyk spoglądał z portretu, a pani Małgorzata snuła długie i zawiłe opowieści pełne plotek o wszystkich – lub prawie wszystkich mieszkańcach Złociejowa.
Jednak pewnego wieczora, ledwie wysunąłem się za furtkę i ledwie postawiłem stopę na parkowej alejce do moich uszu dobiegł daleki stłumiony przez wilgotną mgłę dźwięk.
To w środku lasu odezwały się leśne bębny głoszące nadejście pierwszego śniegu. Nogi niosły mnie same w kierunku polany zgromadzeń.
A na polanie, prócz Leśnego, były już brodate krasnale w zimowych półkożuszkach, lisy z puszystymi kołnierzami na karkach, strzygi w łapciach z kory i nawet diabeł Srala w zimowym żupanie.
Śmiał się głośno bijąc rękoma po kolanach, bowiem udało mu się wytarzać w błocie jednego z mieszkańców Złejwsi, a to dlatego, że nadmiernie obciążył chrustem wóz ciągnięty przez starą licha szkapinę…Zerwał z wozu naręcze chrustu, konia wyprzągł, zaś woźnicę, uprzednio wytarzawszy w błocie przywiązał do dyszla i sam wlazł na wóz razem z koniem i chrustem, którego w niepostrzeżony sposób zrobiła się cała góra.
Na domiar złego kazał biednemu chłopu trzy razy wioskę okrążyć, a na koniec wlał mu w gardło sporą porcje okowity, tak, że nieszczęsnemu nazajutrz się zdawało, że naprawdę wypił w karczmie zbyt dużo i dzień cały, nękany okrutnym bólem głowy przesiedział w stajni – prawdę mówiąc, dlatego, że żona niemiłosiernie mu suszyła głowę – i nie mając się czym zająć po raz pierwszy w życiu konia oczyścił zgrzebłem, rozczesał mu grzywę i ogon, po czym zdziwił się, bo nie poznał swej szkapiny…
Zgromadzeni przy ognisku opowiadali sobie tę historię wybuchając jeden przez drugiego głośnym śmiechem i dodając coraz to nowsze szczegóły, i śmiał się nawet sam Leśny, który zazwyczaj figle diabła Srali potępiał…
Przyznać muszę, że opowieść ową usłyszałem od pani Małgorzaty, której z kolei opowiedziała ją panna Madzia, zaś pannie Madzi opowiedziała ją żona naczelnika poczty, która udała się do wsi aby zakupić zajęcze sadło, bowiem od pewnego czasu mąż jej miewał ataki dziwnego kaszlu, zaś jak powszechnie było wiadomo sadło zajęcze mogło pomóc na takie dolegliwości…
Śmiałem się więc razem z innymi i razem z innymi radziłem jak pomóc przetrwać zimę sarnom i bażantom, które stodoły wskazać chomikom i jak młode jeże mają zakopać się w liściach, aby bezpiecznie dotrwały do wiosny…
Na takich pogawędkach upłynęła większa część nocy, i choć od ziemi szedł przejmujący chłód, to od żaru ognia pociły się dłonie, a twarze zgromadzonych zarumienione były jak dojrzałe jabłka.
Dopiero, kiedy wszyscy poczęli rozchodzić się w swoje strony podszedłem do ojca i braci i serdecznie uściskaliśmy się.
- Dziękuję Kleofasie za przysmaki – rzekł ojciec, bowiem za każdym razem, gdy gościłem w domu na skraju parku wrzucałem za piec coś dobrego.
- Radzisz sobie jak prawdziwy człowiek – dorzucił mój starszy brat, w którego włosach zaczęły pokazywać się już pierwsze siwe nitki.
Leśny mocno uścisnął moją dłoń i raz jeszcze podziękowałem mu za pomóc w ożywieniu dworu…
Do miasteczka wróciliśmy wszyscy razem – ja, ojciec, matka i bracia i zaczekałem, aż jedno po drugim znikną w szparze między deskami werandy.
Wspiąłem się na palce i dostrzegłem, jak niby małe, szare cienie, jedno po drugim chowają się za piecem, i dopiero wtedy udałem się w stronę hotelu.
Mijając cmentarz dostrzegłem palące się na grobach świeczki i woskowe kaganki, i parę postaci, mimo późnej pory pochylonych nad grobami swych najbliższych.
Przypomniałem sobie, że tego właśnie dnia wypadał dzień Wielkiego Wspominania, który ludzie zwykli byli nazywać dniem zadusznym i wszedłem przez otwartą bramę na wąską alejkę prowadzącą przez cały cmentarz.
Na grobie garncarza Krzaczki dostrzegłem nieduży, sklejany z kawałeczków szkła lampion i od razu pomyślałem o Pacynce. Mijając donice pełne dostojnych chryzantem doszedłem do grobu Jana i Eweliny i już już miałem zbliżyć się doń, gdy nagle zauważyłem nieduży kształt przykucnięty obok kamiennej płyty.
Wstrzymałem oddech.
Brązowy kot delikatnie otarł się pyskiem o skraj płyty.
- Tęsknię – wyszeptał, a płomyki świec zamigotały.
Na palcach wycofałem się w mrok.
Daleko zamajaczyła chuda, wysoka, nieco przygarbiona postać Jerzego. Uśmiechnąłem się i wyszedłszy z cmentarza powędrowałem w stronę najdalszego zakątka parku.
Na środku niewielkiego, zarośniętego wzgórka palił się maleńki znicz, a dokoła leżały drobne, bladoróżowe kwiatki.
- Pokój wam i niech będą z wami nasze wspomnienia – szepnąłem i zawróciłem w kierunku rynku. Zegar na ratuszowej wieży przypomniał mi, że minęła już północ i dopiero wtedy poczułem, że zmarzły mi stopy i policzki.
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

Post » Śro paź 22, 2008 7:34

SRALA IS THE BEST :!:
Obrazek Frania 03.01.2013 [*] na zawsze w moim sercu

madziaki

 
Posty: 2471
Od: Sob lip 15, 2006 16:21
Lokalizacja: Kraków

Post » Śro paź 22, 2008 11:11

Kocham Sralę :)

MaryLux

 
Posty: 163930
Od: Pon paź 16, 2006 14:21
Lokalizacja: Wrocław

Post » Czw paź 23, 2008 8:23

Srala jeszcze nieraz sie pokaże...niebawem
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

Post » Czw paź 23, 2008 10:31

caty pisze:Srala jeszcze nieraz sie pokaże...niebawem

Dlacego nie ma nowej bajusiiii?
Inka zrozpaczona

MaryLux

 
Posty: 163930
Od: Pon paź 16, 2006 14:21
Lokalizacja: Wrocław

Post » Czw paź 23, 2008 20:19

Ranek wstał chłodny. Trawa w parku pokryta była szronem, a przymarznięte liście trzeszczały pod stopami.
Podskoczyłem parę razy dla rozgrzewki i prawie potknąwszy się o Miaulinę pobiegłem w stronę ścieżki prowadzącej do wsi.
Szereg wozów sunących w stronę miasta przypomniał mi, iż był to dzień targowy, zatem niejedno dojrzałe jabłko mogło wypaść z wiklinowego koszyka i stoczyć się z wozu w trawę, a że chęć niesłychana przyszła mi na takie właśnie jabłko przeskakując z jednego kreciego kopca na drugi co sił w nogach pobiegłem w stronę wiejskiej drogi.
Znalazłszy się dość blisko skryłem się za pniem rosnącej na rozstajach starej lipy i poczekałem, aż ostatni wóz zniknie za zakrętem.
Wyszedłszy z ukrycia od razu dojrzałem leżące w trawie piękne, dojrzałe jabłko i już miałem się po nie schylić, gdy za moimi plecami zadudnił czyjś głos.
- Witam mości skrzacie!
Podskoczyłem jak oparzony. Tuż za mną stał diabeł Srala odziany w ciepły żupan. Na głowie miał czapkę z bażancim piórem, a spod niej, zawadiacko wyzierał jeden róg.
- Witam waszmości – odrzekłem z należytym szacunkiem, gdyż – choć trudniący się płataniem mniej lub bardziej wyszukanych żartów mieszkańcom okolicznych wsi ( zaś Złąwieś upodobał sobie szczególnie, co mnie nie dziwiło wcale) – Srala pochodził ze szlacheckiego rodu diabłów zagrodowych.
Srala podniósł jabłko i wytarł je o połę żupana.
- Naści mości skrzacie – powiedział, - z nieba mi spadacie…
- JA? – Zapytałem niezbyt chętnie, bowiem od dziecka uczono mnie, bym trzymał się z daleka od Srali, choć podobnie jak ja był on baśniowego rodu…Przyznać jednak muszę, iż figle jego nieraz rozbudzały mą awanturniczą duszę i malcem będąc o poczynaniach jego się nasłuchawszy niejeden brzydki psikus spłatałem…
Teraz jednak byłem już dorosły i w jednej chwili ciekawość wzięła górę nad ostrożnością.
- Co więc – zapytałem siląc się na obojętny ton.
- We wsi byłem – rzekł Srala. – Względem zimy, jak to Leśny mówił, sprawdzić, czy wszystko zabezpieczone.
- I …? – Zapytałem wypluwając przegryzioną na pół pestkę.
- I nie wszystko – odpowiedział Srala. – Po oborach wiatr hula…w ścianach dziury, że i pięść wejdzie.
- Tedy zrobić coś trzeba – powiedziałem wpadając w ton Srali.
Srala podskoczył w góry, aż poły żupana frunęły na boki, klasnął kopytami i zakręcił ogonem.
- Toś panie bracie kompan nie od parady – zakrzyknął, wymierzył mi szturchańca między żebra i posadziwszy mnie sobie na ramieniu bez najmniejszego wysiłku pomknął w stronę wsi podskakując niby młody źrebak.
Zatrzymał się dopiero przy najbliższej zagrodzie.
- Ten w kolejności pierwszy – rzekł i wyjął z kieszeni małą wierzbową fujarkę. Przytknął ją do ust i zapiskał raz, drugi i trzeci.
Zapadła cisza taka wielka, że usłyszałem, jak liść odrywa się od gałęzi i opada na dół..
A po małej chwili coś w trawie zaszeleściło.
Szelest wzmagał się z sekundy na sekundę aż wreszcie stał się głośny niby szum drzewa i ucichł.
- Witajcie – rzekł Srala i w tej samej chwili dostrzegłem poruszający się u naszych stóp szary dywan.
A z dywanu spoglądały na nas dziesiątki czarnych, lśniących jak paciorki oczu.
- Zima idzie – powiedział Srala, a myszy jedna przez drugą zaczęły przytakiwać. – A po oborach wiatr hula…oj, hula.
- A w chatach ciepło – pisnęła jedna odważniejsza od reszty mysz o lekko posiwiałym pyszczku.
- Ciepło – zgodził się Srala. – Ale czy to się godzi?
- Nie godzi – pisnęły chórem myszy.
- Więc co robić? – Zapytała stara mysz wysuwając się przed inne.
Srala podrapał się w głowę.
- Warkocz w chatach słomiany jest…- rzucił od niechcenia.
Dywan zafalował i miedza w mgnieniu oka opustoszała.
Srala az zakręcił się w kółko z uciechy. A potem przysiadł na miedzy podsunąwszy mi uprzednio, abym nie zmarzł, połę żupana.
- Siadaj bracie skrzacie – powiedział podając mi butelkę leśnego wina. – Za pomyślność wypić się godzi…Leśne wino figli przyczyną – mrugnął, gdy pociągnąłem tęgi łyk.
Zza chmur wyjrzało nieco przybladłe słońce i na gałęzi drzewa zaśpiewał głośno jakiś ptak zagłuszając dobiegający od strony zagrody miarowy chrobot.
- A co – Srala klepnął mnie w plecy tak mocno, że byłbym spadł z miedzy i zarył nosem w trawę – nie taki diabeł straszny…
- Ano – przytaknąłem i wyjąłem z kieszeni fajeczkę.
Srala wyciągnął zza pazuchy kapciuch i po chwili dokoła zapachniało leśnym tytoniem.
Posiedzieliśmy jeszcze chwilę, dopóki w butelce nie zaświeciło dno, a potem wsparci jeden o drugiego ruszyliśmy w powrotną drogę.
Srala przystanął na rozstajach, splunął za siebie i głośno a fałszywie zaśpiewał:
- Wchodzi pierwszy chłód w chałupy, gospodarzom marzną uszy, i już pierwszym śniegiem prószy…
Roześmiałem się głośno, a idąca miedzą Miaulina rzuciła mi pogardliwe spojrzenie.
- Strzygoń, diabeł, dwie pokraki, mysibracia i pijaki – zaśpiewała, choć być może tylko mi się tak wydawało…
Chyłkiem wślizgnąłem się do swego pokoju i położyłem w szafie. A kiedy otworzyłem oczy było już późne popołudnie.
Pani Małgorzata nazbyt głośno stukała do moich drzwi, a kuchni dochodził zapach naleśników z marmoladą.
- Kto się z diabłem zadaje – przypomniało mi się nagle dziadkowe porzekadło – z bólem głowy wstaje…
Przygładziłem rozczochrane włosy, poprawiłem kołnierzyk koszuli i przyznawszy rację dziadkowi zszedłem do jadalni.
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

Post » Pt paź 24, 2008 7:10

:lol:
Obrazek Frania 03.01.2013 [*] na zawsze w moim sercu

madziaki

 
Posty: 2471
Od: Sob lip 15, 2006 16:21
Lokalizacja: Kraków

Post » Pt paź 24, 2008 11:32

caty pisze:
Srala przystanął na rozstajach, splunął za siebie i głośno a fałszywie zaśpiewał:
- Wchodzi pierwszy chłód w chałupy, gospodarzom marzną uszy, i już pierwszym śniegiem prószy…
.

A weterynarzy zgraja
obcinają koniom... grzywy
przez co koń jest nieszczęśliwy

MaryLux

 
Posty: 163930
Od: Pon paź 16, 2006 14:21
Lokalizacja: Wrocław

Post » Pt paź 24, 2008 20:42

Pani Małgorzata popatrzyła na mnie z ukosa, po czym podsunęła mi kubek aromatycznej herbaty.
- Straszne rzeczy we wsi się dzieją – powiedziała splatając ręce na podołku.
Spojrzałem na nia pytająco.
- Takiej plagi myszy to od czasów Popiela nie widziano…Zima ciężka będzie, bo wszystkie do domów się pchają…Szkody straszne takie...
- A dawno to tak? - zapytałem niewinnie.
- Gdzie tam – pani Małgorzata. – Ponoć dzisiaj rankiem się zaczęło.
Odstawiłem kubek na brzeg stołu i zmarszczyłem brwi.
- A bo to kotów we wsi nie mają? – Zapytałem, a pani Małgorzata potrząsnęła głową.
- Koty jakoś w tej wsi utrzymać się nijak nie mogą… - pani Małgorzata zniżyła glos do przenikliwego szeptu. – Powiadają, że o zwierzęta tam mało dbają…w upał psy na łańcuchach bez wody mdlały…a koty, jak były jeszcze to chude takie…skóra i kostki…To niedobra wieś, dlatego Złąwsią ją nazwano.
- Prawda. Miana takiego miejsce żadne bez przyczyny nie dostanie – powiedziałem poważnie, a stojąca w drzwiach kucharka przytaknęła.
Wziąłem ze stołu słodki sucharek, wróciłem do pokoju po sweter i wyszedłem z hotelu.
Na rynku zaczepił mnie starszy mężczyzna odziany w granatowy waciak. Na nogach miał gumowe buty wykończone filcem a na głowie stary, sfilcowany beret.
- Panie śmieszny – zawołał zabiegając mi drogę.
Krew we mnie zawrzała. Dobrze wiedziałem o tym, iż wyglądać mogę nieco śmiesznie, ale z taka obcesowością nigdy jeszcze się nie spotkałem.
- Słucham – odpowiedziałem z wyższością, a mężczyzna otarł nos wierchem dłoni.
- Powiadają, że u was kota można kupić – powiedział i pociągnął nosem.
- U MNIE? – Zapytałem lodowatym tonem żałując, że nie nauczyłem się u południc sztuki odbierania krowom mleka.
- Yyy, w Złociejowie znaczy się – poprawił się mężczyzna. – Znaczy się, że u was w mieście.
Przechodząca skrajem parku Miaulina znieruchomiała i poruszyła uszami.
- U nas kotami nie handlują – odpowiedziałem. – A gdyby nawet nikt wam kota na poniewierkę nie sprzeda.
- Na poniewierkę? - obruszył się obcy.
- A tak – odparłem ujmując się pod boki.
Mężczyzna zmierzył mnie ponurym rowkiem i splunął.
- Zobaczymy – powiedział, odwrócił się na pięcie i poszedł w stronę ratusza.
Spojrzałem na nieduży stosik liści na skraju parku. Liście poruszyły się i wyjrzała z nich oburzona Miaulina.
- Skandal – prychnęła. – Kotów im się zachciało…Pamiętam jak kociakiem będąc utopi mnie chcieli…Ja im jeszcze kota popędzę – dodała i nastroszywszy ogon pobiegła w stronę domu.
Postałem jeszcze chwilę dopóki nie trzasnęły drzwi ratusza i nie wyszedł z nich mężczyzna. Widać zły był okrutnie, bo kopał leżące na ziemi poszarzałe kasztany i mamrotał cos do siebie.
Za chwilę z ratusza wyszedł burmistrz i długimi krokami pomaszerował w stronę cukierni.
Pokiwałem mu dłonią i zagłębiłem się pomiędzy drzewa parku.
Przeszedłem zaledwie parę kroków, gdy na ścieżkę wybiegła poruszona czymś Pacynka.
- Kotów się im zachciało! – Krzyknęła z pasją, aż drepczący obok duży, gruby, czarny kot stulił uszy. – Żeby ich te myszy żywcem zjadły!
Kot Pacynki otarł się o moje nogi i uśmiechnął się cierpko.
- Dobra mysz nie jest zła – powiedział, – ale nie tak się te sprawy załatwia.
Wieści o pladze myszy dotarły również do domku Bajanny, która siedząc przy kuchennym stole doszywała szmacianym zwierzątkom noski z guzików i oczy z paciorków.
- Święty Mikołaj do dzieci się wybiera – oznajmiła, – więc trzeba czymś worek wypełnić.
Usiadłem obok niej i zabrałem się – trochej niezdarnie z powodu rękawiczek – za wiązanie kokardek szmacianym psom, kotom i niedźwiadkom.
Kiedy za oknami zrobiło się ciemno na stole piętrzył się stos zabawek, a na piecu smażyły się kartoflane placki z przyrumienioną aromatycznie cebulką.
Rude kocisko Bajanny ułożyło się na zapiecku, a Wincenty wyjął z kieszeni fajkę.
Kiedy wróciłem do hotelu na niebie świecił blady księżyc otoczony delikatnym pierścieniem, a po płycie rynku nie spacerował ani jeden kot.
Zachichotałem pod nosem i położyłem się w swojej szafie.
Nowy dzień wstał pogodny i słoneczny, zaś ścienny kalendarz pani Małgorzaty poinformował mnie, iż był właśnie piątek, trzynastego.
Z tego zapewne powodu kucharka przewiązała uszko pokrywki największego garnka czerwoną wstążeczką i zdjęła ścienne lustro, aby się przypadkiem nie rozbiło.
Zjadłem śniadanie podkpiwając sobie z przesądów i udałem się na zwykły spacer dokoła miasta.
Duży, gruby, czarny kot siedział na balkonie narożnej kamieniczki i mył sobie uszy, i poza nim nie zauważyłem żadnego innego kota.
Pomyślałem o buszujących we wsi myszach i uśmiechnąłem się szeroko.
Korzystając z pięknej pogody odwiedziłem wszystkie ulubione zakątki i na koniec wyszedłem na drogę prowadzącą do wsi.
Kiedy tak wpatrywałem się w zabudowania w trawie coś zaszeleściło i na drogę wyszedł duży, tłusty, pręgowany kot, którego nigdy dotąd nie spotkałem w mieście.
- Witam waszmości – powiedział kot błyskając jaskrawo zielonymi oczyma.
- Srala! – Wykrzyknąłem niepomny konsekwencji naszego poprzedniego spotkania.
Kot stanął na dwu łapach, przyłożył łapę do piersi i głęboko się skłonił.
- We własnej osobie – rzekł. – Jeno w postaci bardziej stosownej.
- Nie powiesz mi chyba, że do wsi się udajesz …?- Zapytałem nieśmiało.
- Jakbyś zgadł, panie bracie – zaśmiał się kot. – Ale nie sam, rzecz jasna.
Wyciągnął z trawy duży parciany worek i z trudem wlazł do środka.
- Ja w worku – wyjaśnił, - a ty z workiem.
- Jak to? – Zapytałem.
- Tak to – odparł Srala zawiązując sznurek. – Zabierzesz mnie do wsi i sprzedasz,…ale cenę daj wysoką.
- Idźże diable sam – powiedziałem, ale Srala ani myślał wyłazić z worka.
- Pójdę sam, to podejrzane będzie – wyjaśnił.
Z trudem zarzuciłem worek na plecy uprzednio przykazawszy Srali, aby schował pazury i ruszyłem w stronę wsi.
Ledwie wszedłem pomiędzy opłotki zgromadził się dokoła mnie mały tłum.
- Czego tu? – Zapytał jeden z gospodarzy.
W ciszy, która nagle zapadł z worka rozległo się ochrypłe miauknięcie.
- Skoro tak mnie witacie – powiedziałem – to pójdę sobie.
I postąpiłem parę kroków w przód.
- Ludzie – zawołał ktoś z gromady. – Kota we worku ma!
- Naprawdę macie kota? – Zapytał jeden, roślejszy od wszystkich, widać nielichym cieszącym się posłuchem, bowiem ten, który tak niemile mnie powitał do przepraszania się rzucił.
- Mam. – Odpowiedziałem. Położyłem worek na ziemi i rozluźniłem sznurek. W otworze od razu pojawił się okrągły niby piłka łeb.
- Cie-cie – cmoknął gospodarz. – Żbik jaki…
- Albo tygrys…- pisnął jakiś podrostek.
Tymczasem Srala wygramolił się z worka, ziewnął pokazując ostre kły i rozcapierzywszy pazury przeciągnął nimi po ziemi.
Gospodarze odsunęli się na bezpieczną, ich zdaniem, odległość.
- Ile sobie za niego liczycie? – Zapytała jakaś gospodyni.
- Dwie kopy jajek, worek owsa, cztery gomółki sera i trzy pęta kiełbasy – wyrecytowałem jednym tchem, a Srala najeżył się i począł wchodzić do worka. – Trzy kopy jaj, dwa worki – poprawiłem się, a koniec ogona na chwilę się zawahał.
- Za dużo! – Jęknęła gospodyni. – Zboże prawie całe myszy zjadły…
- Nalegać nie będę – powiedziałem. – Chodź Mruczuś.
Worek wściekle zasyczał, a przywódca gromady podniósł w górę rękę.
- Zaraz, zaraz. Chłopy, dyć to od wszystkich, nie od jednego…Kot taki wielki, że wszystkie zagrody obsłuży. Myszami sobie poje, to na jedzeniu się przyoszczędzi…
Przywódca splunął na dłoń i wyciągnął do mnie rękę i tak dobiliśmy targu.
Powróciłem do miasta, ale okrutnie byłem ciekaw, co też Srala nowego wykoncypował, i kiedy miało się ku wieczorowi odziałem się ciepło i oznajmiwszy, że idę na przechadzkę życzyłem pani Małgorzacie dobrej nocy.
Kiedy znalazłem się na rynku ze zdumieniem spostrzegłem, że na brzegu fontanny siedzą trzy zupełnie nieznane mi koty .
- Kły i pazury – powiedziałem, a koty spojrzały na mnie zdumione.
- Witam lud baśniowy – odrzekł wyłoniwszy się z mroku duży, gruby, czarny kot Pacynki i skinął na towarzyszy.
Cztery cienie bezszelestnie znikły u wlotu alejki prowadzącej wprost do domu na obrzeżach parku.
- Ki czort – mruknąłem i skierowałem się w stronę wsi.
Blady księżyc oświetlał mi drogę, a w odległym zagajniku pohukiwała sowa. Schodząc ku drodze dojrzałem jeszcze kilka kotów zmierzających w stronę miasta. Pozdrowiłem je, a one odpowiedziały uprzejmie zgodnie z obyczajem.
Niebo nad wsią było ciemne, nie licząc dwu maleńkich nieśmiało połyskujących gwiazdek, bladych i anemicznych jak światełka kaganków.
Za to wieś oświetlona była niby choinka. Wokół domów panował ożywiony ruch, a na drodze od ucha do ucha rżnęła kapela.
- Uch, ucha, ucha – dudniły basy.
- Dylu, dylu, dylu – odpowiadały skrzypce.
- Umcyk, umcyk, umcyk-cyk – dźwięczał blaszany bębenek.
Zbiegłem w dół i przypadłem do chylącego się płotu.
Drogą w kierunku kapeli zmierzał korowód składający się z mieszkańców wsi. Na jego czele, w tanecznych pląsach biegł ogromny pręgowany kocur wywijając filcowym kapeluszem.
- Przyszła chłopom ochota kupić sobie kota – zaintonował dziwaczny wodzirej.
- Oj dana, oj dana – zawtórowali tancerze.
- A kot niecnota wywiódł ich do błota – Srala zaklaskał w łapy i obrócił się z przytupem.
- Oj dana, oj dana, aże po kolana – odpowiedział zgodnie chór.
- Oj dana, oj dana, wodził ich do rana! – Dokończył kocur i pomknął ku okolicznym błotom, a korowód w ślad za nim.
Zapadła cisza i jeszcze tyko z oddali dobiegały skoczne tony diabelskiego oberka. Usiadłem na miedzy kręcą z podziwem głową, gdy nagle na drodze ukazał się jakiś przygarbiony cień. Kiedy światło księżyca padło na jego twarz rozpoznałem mężczyznę, którego spotkałem poprzedniego dnia w mieście.
Mężczyzna niósł na plecach worek, w którym cos rozpaczliwie się szamotało.
- Stój – zawołałem nie wychodząc z ukrycia.
Mężczyzna zatrzymał się.
- Kto tu? – Zakrzyknął.
Nie zdążyłem jeszcze otworzyć ust, jak w przydrożnym rowie coś zachlupotało i wygramoliła się z niego ogromna, czarna żaba.
W mgnieniu oka rozpoznałem Błotne Licho, które widać przywlokło się do wsi za Sralą licząc na odrobinę uciechy.
Licho zarechotało i plunęło błotem wprost pod nogi mężczyzny. Mężczyzna odskoczył i schylił się po sporej wielkości kamień.
- Oj, nieładnie – Licho zawarczało zupełnie jak pies i wyszczerzyło zęby.
Mężczyzna wrzasnął i popędził przed siebie porzuciwszy worek na skraju drogi.
- Witam lud baśniowy – powiedziało Licho dając susa do rowu i w niezgrabnych podskokach skierowało się w stronę podmokłej łąki, skąd dobiegały jeszcze skoczne dźwięki muzyki.
Od strony miasteczka wiatr przywiał dwanaście głębokich uderzeń.
Leżący na ziemi worek spęczniał, zatrzeszczał i…
Z niedowierzaniem przetarłem oczy.
Z worka wygramoliła się najpierw panna Madzia, za nią mocno potargana Pacynka, zaś na końcu zażywny jegomość, który - jeśli mnie nie myliły oczy – przypominał naczelnika złociejowskiej poczty.
- Dobry wieczór – powiedziałem, bowiem nic stosowniejszego nie przyszło mi do głowy.
- …bry – wymamrotał naczelnik poczty i zakaszlał.
- Czy ktoś mógłby mi wytłumaczyć, co się tutaj dzieje? - Zapytałem grzecznie, ale Pacynka fuknęła niby rozwścieczona kotka.
- Zapewne geniusz loci – rzekł mądrze naczelnik i cała trójka skierowała się w stronę miasteczka.
- JA mogę wytłumaczyć – odezwał się nieduży, szary cień.
- Plotkara! – Rzuciła w stronę Miauliny rozwścieczona Pacynka i poprawiła frędzlastym szal.
- Nie to nie – prychnęła Miaulina i nie zważając na moje prośby nastroszyła ogon i całą swoją postawa demonstrując głęboką urazę pomaszerowała skrajem miedzy .
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

Post » Sob paź 25, 2008 13:24

:lol:
ObrazekObrazek

mar9

Avatar użytkownika
 
Posty: 13971
Od: Wto mar 22, 2005 14:47
Lokalizacja: Zabrze

Post » Sob paź 25, 2008 18:39

Hehe, ziółka babci Tekli, o wiele pamiętam :lol:

A Srala niczym Behemot, tylko wiejski i bury :wink:
ObrazekObrazekObrazek
Panowie Kocurowie
"Poznasz siebie, poznając własnego kota." Konrad T. Lewandowski, "Widmowy kot"

PumaIM

Avatar użytkownika
 
Posty: 20169
Od: Pon sty 20, 2003 1:30
Lokalizacja: Warszawa

Post » Nie paź 26, 2008 11:26

Srala, jak na diabła przystało korzysta z dobrych wzorców...
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

Post » Nie paź 26, 2008 15:32

Brawo Srala :!:
Obrazek Frania 03.01.2013 [*] na zawsze w moim sercu

madziaki

 
Posty: 2471
Od: Sob lip 15, 2006 16:21
Lokalizacja: Kraków

Post » Nie paź 26, 2008 21:23

Kiedy przetarłem oczy i wyszedłem z szafy zdumiała mnie panująca dokoła cisza. Od okna szło jaskrawe światło, a dochodzące do pokoju odgłosy z ulicy były dziwnie przytłumione.
Zrozumiałem, że spadł pierwszy śnieg.
W jadalni trzeszczał ogień, z kuchni dochodził zapach smażonej cebulki, a pani Małgorzata miała na sobie ciepły serdak wyszywany w liście ostu.
Po sutym śniadaniu, które składało się z jajecznicy, świeżych bułeczek i herbaty wypaliłem fajeczkę, a gdy pani Małgorzata dokończyła swoją codzienną filiżankę porannej kawy wyszedłem na przechadzkę.
Płytę rynku przecinały rozliczne ślady, a po krawężniku maszerował duży, gruby, czarny kocur Pacynki wysoko unosząc łapy i co krok otrzepując je z obrzydzeniem.
Pomyślałem, że wpadnę na chwilę do cukierni, gdzie być może dowiem się czegoś na temat incydentu z workiem, ale kiedy mijałem biuro komendanta straży miejskiej do moich uszu doszedł podniesiony głos. Głos bynajmniej nie należał do komendanta, ani do żadnej ze znanych mi osób…
- Proszę powtórzyć jeszcze raz – rzekł komendant, a w jego głosie zadrgała nutka niedowierzania.
- To był duży, pasiasty kot – tłumaczył siedzący naprzeciwko komendanta mężczyzna w pikowanej kufajce.
- I ten kot zmusił was do picia? – Komendant pokręcił głową. – Znaczy, do picia wódki. Tak mam zaprotokołować?
Mężczyzna chwycił się za głowę.
- Nie, nie, nie, żadnego protokołowania….Ja tylko…Byłem u leśniczego, ale nawet nie chciał ze mną gadać i powiedział, że prędzej mnie ustrzeli za te zeszłoroczne choinki, niż kota…No to ja do pana.
- Nie mogę kota odstrzelić bez protokołu. I jeszcze nie ustaliliśmy, co było najpierw - wódka, czy kot.
- Kot! Kot! – Zawołał doprowadzony do ostateczności mężczyzna. – Kot namówił mnie i szwagra…sam postawił pierwszą kolejkę…
Komendant straży miejskiej otworzył czarny skoroszyt.
- O ile mi wiadomo, koty nie piją wódki, nie namawiają ludzi do picia i nie stawiają kolejek.
- Ten tak! Ten tak! – Zawołał mężczyzna, zerwał z głowy beret i cisnął go na ziemię.
Komendant postukał ołówkiem w blat biurka.
- Proszę o spokój – powiedział.
Dwu staruszków i czapkach z napisem PATROL SPECJALNY przeszło obok mnie i wszedłszy do biura stanęło po obu stronach mężczyzny.
- Czy mamy odprowadzić go do aresztu? – Zapytał jeden, a drugi znacząco zabrzęczał pękiem kluczy.
- W areszcie jest MANDOLINA – odezwał się nagle ktoś niewidzialny.
Mężczyzna drgnął, a komendant podniósł się z krzesła.
- Psssik – syknął i zapadła nagła cisza. – Protokołujemy? – Zapytał spoglądając na zegar.
Mężczyzna wyjął z kieszeni kufajki nieco utytłane w okruchach tytoniu pęto kiełbasy.
- Zrobimy tak – powiedział. – To dla psa, nie dla pana,…ale pan tego kota…- tu wydał dźwięk przypominający wystrzał.
Komendant otworzył skoroszyt i zamaszystym pismem nakreślił na kartce datę.
- Próba przekupstwa urzędnika państwowego – powiedział wodząc piórem po papierze. – Halucynacje wywołane nadmiernym spożyciem alkoholu…dręczenie zwierząt…
Leżący pod biurkiem służbowy pies zawarczał cicho acz znacząco.
- To ja już sobie pójdę – powiedział mężczyzna, podniósł z ziemi beret i tyłem skierował się do wyjścia.
- W areszcie jest mandolina – powiedział Miaulina, – ale nie zabiera dużo miejsca..
Mężczyzna wrzasnął i gubiąc po drodze pęto kiełbasy rzucił się do panicznej ucieczki.
- Po co te nerwy? – Mruknęła Miaulina wyskakując na szafę pancerną.
Roześmiałem się i poszedłem w stronę Ulicy Dobrych Czarów. Był niedzielny poranek, więc na stole Bajanny na pewno stał już półmisek z owsianymi ciastkami…
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

Post » Nie paź 26, 2008 23:37

:ryk:
ObrazekObrazekObrazek
Panowie Kocurowie
"Poznasz siebie, poznając własnego kota." Konrad T. Lewandowski, "Widmowy kot"

PumaIM

Avatar użytkownika
 
Posty: 20169
Od: Pon sty 20, 2003 1:30
Lokalizacja: Warszawa

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Google [Bot], januszek i 18 gości