uf, przed 12 godzinami oddalismy w rece weta i jego zony naszego Rembrandta.Jak wiecie "odpomponikowanie".T.Z. pojechal razem ze mna, mine mial niewyrazna, ja jeszcze bardziej.Wzieli nam z rak kota i kazali przyjsc w poludnie.Wrocilismy do domu a tam.....cicho, nikt nie wita na progu, nikt dwonkiem na szyji nie brzeczy, ech

Jakos dotrwalismy do poludnia, kalofyfery na maxa poodkrecane coby nie doszlo do oziebienia i pochechalismy odebrac kota.Wszystko poszlo dobrze, kot caly sie trzasl, byl w specjalnej przechowalni z wyzsza temperatura i lekko przycmionym swiatlem.Pokoj do wybudzania jak w luksusowej klinice

Dostal kilka kropli penicyliny na ranke pooperacyjna, lek przeciwbolowy i uspokajajacy, torbe chrupek na dowidzenia i frrruuuu do domu.A w domu wyskoczyl z transporterka , przednie lapki chcialy biegac, tylne spaly jeszcze, plataly sie.Kotu sie pomylilo i taki mrzymglony spedzal caly dzien na naszych rekach.Piec razy zwracal, siuski raz byly czyli ok.Teraz znowu probuje chodzic, jeszcze chwilami przysypia.Czasem pojdzie do kuchni, smetnie popatrzy, ze misek z jedzonkiem nie ma.Nic to wytrzyma bez zarelka do jutra, musi.Pozdrawiam i dziekuje za kciukow trzymanie
A obydwa uszka wytatuowane, cale czarne od farby, nie mam myc, ma sie sama wykruszyc do ok.10 dni