Chociaż właściwie trudno ich nazwać gośćmi. Wpadli jak po ogień, a wypadli jeszcze szybciej. Ale dlaczego ja o tym na kotach, a nie na KŁ? No bo też i goście byli ciekawi. Jak zwykle dźwięk domofonu wywołał pewne kocie zainteresowanie, BluMka zasiadła na środku przedpokoju gapiąc się na drzwi, Budyń osłaniał tyły siedząc na fotelu i tylko wyciągając szyję w stronę wejścia. Drzwi się otworzyły i.... nikt nie wchodził. A nie wchodził, bo główny gość, zobaczył BluMkę i odmówił wejścia. BluMka też zobaczyła jego, a ja zobaczyłam, że jednak miała norweskich przodków (ten ogon!). Z ogonem jak szczota do mycia butelek BluMka zaczeła się wycofywać do pokoju, a gość został wzięty na ręce i wniesiony do domu. Gościem był roczny piesek, taki średniej wielkości, pisałam kiedyś o nim w wątku adopcyjnym. Przerażony popatrywał to na koty, to na swojego pana, a w oczach miał błaganie - możesz mnie podnieść jeszcze wyżej? Wyżej się nie dało. No, dobra, trudno, piesek stanął na ziemi. BluMka się wycofała rakiem, ale strzeliła pięknego irokeza. Budyń dokopał się genów sybiraka, też najeżył ogon i przyczaił się na fotelu, bardzo zainteresowany gościem. Gość był przerażony, ale machał ogonem raczej przyjaźnie i skamlał zachęcająco. Co z tego, Budyń niedyplomatycznie zupełnie pokazał mu wszystkie zęby, wydał z siebie najpierw ostrzegawcze phhhhhh, a potem zaczął wydobywać z siebie dźwięki wojenne. Po kolanach TZa i po moich plecach przeszedł do przedpokoju. Gość zawarczał (bardziej z przerażenia chyba niż złości). No i.... pan znowu musiał brać gościa na ręce, bo BluMka zabulgotała, wydała z siebie okrzyk wojenny, a potem z wydobywającym się z głebi trzewi skowytem rzuciła się w kierunku psa i jego pana... Nieomal wspięła się na nogawkę. Ufff, z dużą ulgą goście opuszczali nasze mieszkanie, chyba więcej we trzech nie przyjdą.
A jak już wyszli - oba tygrysy przyszły się przyłasić ze spojrzeniem pod tytułem - no, obroniliśmy dom przed intruzem, może by tak coś jeść w zamian?
