U Kacperka bez zmian. Jeździmy codziennie na porcje zastrzyków do Azorka ( w niedziele tez!).
Na razie większość czasu spędza na drzemkach w swoim apartamencie w łazience:wink: Wypuszczam go na pokoje zaraz po tym jak pojawi sie qpka ( wiem, ze nastepna będzie za jakiś czas dopiero i zdążę go wcześniej zmęczyc i zanieśc na odpoczynek do łazienki). Niestety, siusia nadal pod siebie i tutaj juz nic nie poradze: jesli mu sie zdaży siknąc w pokoju i rozetrzeć za soba to scieram na mokro cała podłogę. Gorzej z dywanem. Chyba trzeba będzie zaprzyjaźnić się z jakimś właścicielem Karchera i wyrobic sobie zniżkę
Zawsze tez po umyciu Kacpra pod prysznicem robimy ćwiczenia: ja trzymam go pod pachami w powietrzu nad wanną a on maszeruje! Bardzo ładnie przebiera tylnymi łapkami. Tak przez 10 minut po 6-7 razu dziennie.
I jak przy tym mruczy!

Niestety, takie ćwiczenia pobudzają mu perystaltyke jelit i zdaża sie, ze w wannie, podczas takich ćwiczeń, ląduje qpka. No ale to juz tylko wypada się cieszyć bo po pierwsze: sprawa jest na jakiś czas załatwiona i dwa: można szybko i bezbolesnie posprzatac ( bezbolesnie dla sprzatajacego, rzecz jasna)
Ogólnie: nie jest tak tragicznie, chociaz są momenty gdy czuje, że mnie to wszystko przerasta. Wczoraj , po powrocie z Warszawy, zastałam w domu pobojowisko a w łazience wszystkie szmatki i reczniki Kacprowe obfajdolone. Kacperek natychmiast wylądował w wannie pod silnym strumieniem ciepłej wody

Trzeba mu oddac sprawiedliwośc, ze wie iz należy po sobie posprzatac i wszystkie qpki zawija misternie w ręczniki i szmatki
Aha, nie napisałam jeszcze, ze mam od tygodnia w domu dwie 3 miesięczne kicie, odłowione spod administracji, gdzie dokarmiam. Sa w fatalnym stanie: każda ma po oku do usunięcia a drugie na razie do intensywnego leczenia. To pozostałości po katarze a może i po herpesie. Na oczkach krwawe rany, z nosa wypływa ropa( i przysycha tak, ze nie moga oddychac). Nadżerki na powiekach i pod nosem oraz na górnych wargach. Siedza w dużej klatce na gryzonie. Jedza ładnie, sikaja do kuwetki ale wygladaja okropnie. Nawet nie chce mi sie robic im zdjęcia bo trzeba by było opatrzyc napisem" drastyczne". W piatek rano juz miałam chwilę załamania i po telefonie do Przemka podjełam decyzje i wiozłam je na eutanazję. Ale w klinice obejrzałam oczka i zobaczyłam, ze jest minimalna poprawa. I zrobiło mi się wstyd, ze chciałam je pozbawic życia tylko dlatego, ze nie starcza mi siły i cierpliwości do ich leczenia ( kropelki do oczu kilka razy dziennie, przemywanie, czyszczenie nosków, podawanie antybiotyku w jedzeniu ( w Gerberku dla niemowlat, w strzykawce).
No i przywiozłam obie bidy z powrotem do domu.
Dzisiaj widze, ze te oczka, które sa do uratowania maja po maleńkiej szparce milimetr na milimetr. To działanie Chibroxinu i Atecortinu, które pakuje do oczu w ilościach hurtowych. Apetyty maja całkiem, całkiem.
O domy dla nich pomartwie sie później. Na razie przede mna długa i kręta droga przez leczenie i doprowadzanie do formy.