Już o tym tu i ówdzie pisałam...
Wiosną w moim ogródku pojawiła się młodziutka koteczka. Początkowo przychodziła od czasu do czasu, później coraz częściej. W stosownym czasie powiła młode-nie u mnie. Gdy przyprowadziła kociaki miały ok miesiąca. Jeden z nich przepadł (mam nadzieję, że ktoś go przygarnął bo cudny był) został Cykorek. Mamuśka przed dwoma tygodniami została wysterylizowana. Przez tydzień (pogoda straszna była) siedziała bardzo osowiała wraz z małym w łazience i w zeszłą sobotę zostało towarzystwo wypuszczone na wolność. Na podwórku koty wyraźnie odżyły. W ogródku spędzają cały czas. Mówiąc wprost cały czas spędzają na tarasie, żeby przypadkiem nie przegapić karmienia... Zapraszane do domu wejść nie chcą. Znalazły sobie metę w komórce pod schodami. I tu moje pytanie do osób doświadczonych: czy suche i zaciszne ale jednak nieogrzewane pomieszczenie (kaloryfery są w pomieszczeniu "przez ścianę") wystarczy zimą zdrowym i dobrze odżywionym kotom, czy jak będą większe mrozy to niebacząc na kocie protesty pakować towarzystwo do ogrzewanej piwnicy???
P.S. ogłoszenia adopcyjne już zamieściłam. Koteczka jest kuwetkową pieszczochą a Cykorek cóż... jeszcze się musi trochę nauczyć choć udało się go względnie oswoić...