» Śro paź 22, 2003 11:42
Sprawa mocno się skomplikowała...
Wczoraj dzwoniła do mnie set... Właścicielka Boruty odnalazła Panią Irenę z Azylu i domaga się zwrotu kota.
Ale od początku.
Jak zabierałyśmy Borutę od tych ludzi to ten pan zapytał nas skąd jesteśmy. Pierwsza rzecz jaka przyszła mi do głowy to było Piaseczno. Powiedziałam, że dam im znać co z kotem i uczciwie dzwoniłam do tego pana na komórkę, wieczorami, bo chciałam też porozmawiać z dzieckiem. Telefon ciągle był wyłączony. W końcu postanowiłam, że tam pojadę w przyszłym tygodniu, zawioze chłopaczkowi zdjęcia Boruty i porozmawiam z rodzicami o tym, że kot powinien mieszkać w mieszkaniu i być niewychodzący itd. Umówiłam się już z koleżanka, że jak tylko zmieni opony na zimowe to jedziemy.
No i wczoraj zadzwoniła do mnie set. Komórkę set miała Pani Irena z Konstancina. Okazało się, że właścicielka Boruty odczekała czas do którego miałysmy się odezwać i zaczeła poszukiwania kota. Ponieważ powiedziałam o Piasecznie dzwoniła do trzech wetów z Piaseczna i trafiła na tego który oglądał Borutę. On skierował ją do Azylu, a Pani Irena do set. Set zadzwoniła do mnie.
Postanowiłam zadzwonić do kobiety i uczciwie z nią porozmawiać.
Zadzwoniłam. Pani powiedziała, że oni bardzo się do kota przywiązali. Zapytałam dlaczego nie wzięli go do weterynarza po tym jak go przejechał traktor. Powiedziała, że nie mieli pieniędzy, no a potem kotek chodził więc go nie zabrali. Powiedziała, że kot dostawał karme dla kotów (tylko dlaczego jest odwapniony?). I że nie był wychodzący, że na podwórko wychodził tylko pod opieka, a pod traktor wpadł bo nie domkneli drzwi. ja opowiedziałam wszystko zgodnie z prawdą. Ile poszło na leczenie kota, że kot nie nadaje sie na kota niewychodzącego, że leczenie będzie drogie, że koszt samej operacji przepuchliny to ok 200 zł, że kot musi jeść dobrą karmę, dostawać preparaty witaminowe i być pod ciągłą opieką weterynarza. Kobieta powiedziała, że weterynarza maja w pobliskim mieście, że będą na kota uważać, że będą pilnować żeby nie wyszedł. Przerażały ja tylko koszty leczenia, ale z drugiej strony widać też było że jej na kocie zalezy. Zastanawiam się tylko na ile to co ona obiecuje jest prawdą - nie sądze żeby upilnowała kota który zacznie dorastać i bedzie chciał biec na panienki. Jesli ona pracuje i jej nie ma w domu to kota wypuści dziecko. Na wsi drzwi prawie zawsze w lato są owarte. Druga sprawa - opieka weterynaryjna. Ten lekarz w pobliskim mieście ma mały gabinecik, nie sądzę żeby miał RTG, a Boruta okresowo RTG wymaga. Oni nie bardzo mogą jeździć z kotem do warszawy.
Stanelo na tym, że Pani w sobotę da znac czy kotka chce czy pozwoli mu mieszkać u Myszy, która odpowiednio o niego zadba. Aha - mają już drugiego kotka.
Koty łączą ludzi, którzy w innym przypadku nigdy by się nie spotkali.