Jestem podla. Jestem nieodpowiedzialna, lekkomyslna i sprawiam bol zwierzeciu, ktore tak bardzo pokochalam.
Nie doprowadzilam sprawy do konca, a wlasciwie nie zaczelam jej od poczatku. To moja wina i nie wiem teraz co mam robic.
Rozmawialam z TZ-em wiele razy na temat Niesmialka, dawal mi sygnaly, ktore pozwolily mi myslec, ze wszystko bedzie OK. Najwyrazniej sygnaly mnie zmylily, powinnam spytac jasno i czytelnie.
TZ nie zgadza sie na wziecie Niesmialka do domu. Szkoda, ze nie zgadza sie teraz, kiedy Niesmialek jest juz tak blisko i czeka na mnie. A ja czekam na niego i serce mi sie kraje, bo nie wiem co mam zrobic.
Dwa dni walczylam o swoje dziecko. Prosba i grozba. Efekt byl taki, ze dzis mielismy isc zlozyc pozew rozwodowy w sadzie. KOnflikt zazegnany, ale Niesmialka wywalczyc nie moge.
Wiem, ze zrobilam zle, ale pokochalam go i chcialam dobrze. Liczylam na to, ze TZ zmieknie kiedy go zobaczy, ze te wszystkie powody, ktore wymienia przeciw drugiemu kotu, znikna. Nie moge do niego dotrzec, nie wiem jak jeszcze moge blagac i co jeszcze moge powiedziec, skoro nie rusza go nawet mysl, ze to zwierze nie bedzie mialo domu, na ktory czekalo...
Chcialam wczoraj jechac po niego do Rysi. Uslyszalam, ze jesli go przywioze to albo wyprowadzam sie z domu albo on to zrobi i wtedy "martw sie sama". Nie mam pracy, za co mialabym sie utrzymac?
Wylalam hektolitry lez, ciagle mysle o moim malym czarnym ogonku, ktory na mnie czeka...to boli jak strata dziecka...Wiem jedno, ze jesli nie ten to juz zaden. Na zawsze pozostane jednokotna, bo zadnego zwierzaka nie pokocham juz jak tego jednego, ktorego nie moge miec.
Pomozcie, nie wiem co robic...wiem, ze zawinilam, ale to ze cierpie jest chyba dla mnie teraz najlepsza nauczka. Blagam, pomozcie mi cos wymyslic, ja nie moge Niesmialka zostawic samego...