1. Pobieranie krwi - jak u większości: wygolona łapka, ja trzymam tyle kota ile utrzymam, gumka powyżej łokietka, wkłuta w żyłę igła (kot warczy), krew skapuje do probówki w potrzebnej ilości albo kropla do glukometru (kiedyś - na papierek lakmusowy, teraz prosto w ryjek maszynki). Odpracowałam z trzema kocicami, raz tylko Mysza wyrwała mi się i dziabnęła szponem weta (zrobiło mu się potężne zakażenie, pokazywał mi to potem ponuro, współczułam mu, ale czemu tego nie zdezynfekował porządnie?

)
2. RTG - Cipiór miała przy wyjmowaniu pocisku, więc pod narkozą, nie brałam w tym udziału. W zeszłym tygodniu miała w tej samej przychodni (na Modzelewskiego) RTG kicia ze złamaną nóżką, też była usypiana, nie wiem, w jakim stopniu.
3. USG - Cipiór miała USG pęcherza, no problem, tylko za pierwszym podejściem za dużo z siebie wysiusiała i trudno było ten pęcherz znaleźć. Za drugim poszło zwyczajnie. Leżała na stole, brzuszek podgolony, tylne nóżki rozstawione, na brzuszek wet wycisnął z tuby żel i jeździł wichajstrem z kulką , a na ekraniku było widać i można było zmierzyć wielkość obiektów. Kocica niespecjalnie prostestowała, na początek tylko lekko pacnęła weta miękką łapką.
4. Wyciskanie moczu - w pierwszych dniach po operacji Cipiór miała problemy z załatwianiem się, raz dziennie leciałyśmy do wetki i ta naciskała jej na pęcherz do skutku. Teraz, kiedy była potrzeba wzięcia moczu do analizy, położyłam kota na świeżo umyty stół, wetka pocisnęła (i odskoczyła w bok, bo z koty poszło jak z sikawki ogrodowej), potem zebrała strzykawką ze stołu ile było potrzeba. Kota nie sprawia wrażenia, jakby ją to bolało, po prostu nieprzyjemne jest takie gmeranie w brzuszku.
4. Zęby - Mysza miewała regularnie co parę lat zdejmowany kamień. Różne były "podejścia", raz wet próbował zrobić to na żywca - krwawo za to zapłacił (krzepka była i błyskawiczna, trudno mi było ją utrzymać), a i tak trzeba było zabieg powtórzyć, bo za mało oczyścił i po dwóch tygodniach "odrosło". Kiedyś to się robiło takim haczykiem dentystycznym i wrr-maszyną, potem nastała epoka maszyny z ultradźwiękami. Tak czy siak trzeba było zwierza usypiać. Może być, że niektórzy weci są w tym lepsi, nasz zawsze trochę dziąsełka kocicy przy tym rozkrwawiał, ale goiło się jak na psie. Prawdę mówiąc u mnie się taki zabieg bardzo podobnie odbywał (tylko bez usypiania

).