Witam,
I jesteśmy po sterylce. Ninka była bardzo dzielna, aczkolwiek śmiertelnie obrażona, po tym jak trzymajac ją na rekach pozwoliłam okrutmemu vetowi zrobic jej zastrzyk...

No nic, po paru godzinach odebralismy ją - na wpół przytomną. W domu po jakiejś godzinie zaczęła umysłowo dochodzic do siebie natomiast fizycznie to sprawna nie była...Chodziła i płakała, a my na zmianę noslilismy ją na rękach... Potem próbowała chodzić, wdrapytwac sie na wszystko, czego efektem były upadki... Nie chciałam jej zamykać w jej wiklinowym domku (dla jej bezpieczeństwa), więc przez cała sobotę łazilismy z nią, trzymając jej brzusio i pilnując, zeby nie wskakiwała przypakiem na coś. W niedzielę już zakumała, ze nie jest sprawna w 100%, ale znalazła SZWY!!!! No i koniec. Cała niedziela upłyneła pod znakiem kota, za którym chodzilismy i pilnowalismy, zeby sobie ich nie rwała, a oczywiscie robiła to. Załozylismy jej w koncu kołnierz, który troszkę skrócilismy, zeby jej było wygodnie. Bidulka, była tak wymeczona przezyciami, ze jak nigdy spała z nami przez całą noc w tej lampie na głowie...

Teraz moja połowa musiała wziąc urlop, zeby z kotą siedziec w domu i pilnowac, żeby sobie krzywdy nie zrobiła.

Nie chcę jej zostawiac na cały dzien w kołnierzu podczas naszej nieobecności, a potem dodatkowo na noc. W ogóle sie martwię, czy aby kota nie straci zaufania do mnie za te wszystkie "złe" rzeczy, które jej wyrzadziłam....A nie chce myślec o zastrzykach, które jej bede robic co dwa dni. Kot mnie znienawidzi...

Szwy zdejmujemy dopiero za tydzien. Oj to był męczący weekend

Ale chyba bardziej dla naszej kochanej kocicy, niż dla nas
