Przed chwileczka wrocilismy od znajomych.
Byli u nas z wizyta i powiedzieli ze ich kotka, ktora miala dwa tygodnie temu powazny wypadek (dwie tylne lapy zlamane, zadrutowane) nie czuje sie najlepiej, rany sie jej paprza.
Pikanterii calej sprawie dodaje fakt ze kocica jest pod ciagla opieka weta ktory ja widzi niemal codziennie. Operacja kosztowala ponad 1000 zl.
Dalszej pikanterii dodaje owej historii fakt ze wetem owym jest w sumie dosyc wielka slawa - chirurg z ELWETU...
Kotka wygladala dzisiaj na tyle zle - ze postanowili skonsultowac ja z innym wetem bo mimo iz pierwszy jest znany i powazany - oni sami widza ze cos zlego sie dzieje. Pojechali do innej kliniki i sami widzieli ze tamci lekarze, po uslyszeniu kto kota "prowadzi" bali sie cokolwiek wiecej kolo niego robic, skrytykowac poczynania guru - dali mu tylko antybiotyk - na szczescie dobry.
Ktory to guru cholerny widzac co sie dzieje - twierdzil ze to wszystko jest normalne, rana sie oczyszcza. Nie zalecil przeswietlenia, nie zalecil antybiotykow, przeplukiwania. Nic. Po operacji nie doradzil kolnierza ani zadnego zabezpieczania ran stale draznionych drutami z drugiej lapy.
Przed chwila widzialam tego kota.
Rozne rzeczy w zyciu widzialam.
Tym razem do teraz rece mi sie trzesa.
Obie nogi sa zadrutowane, druty wychodza na zewnatrz. Bez zadnego opatrunku.
Na obydwu lapach zaczyna sie martwica. Rany rozlazace sie, wielkie dziury w miesniach, przez ktore widac kosci. Ktore to zreszta kosci wylaza przez owe dziury - duze odlamki. Ponoc dwa juz takie spore wyszly same. Jeden siedzi, balam sie go wyciagnac... Nie wiem co jest zadrutowane...
Nigdy nie widzialam tak fatalnych ran - nawet u kotow ktore ranne - przez dlugi czas nie otrzymaly zadnej pomocy. A ten kot byl pod STALA opieka weta!!! I to w dodatku znanego chirurga!!!!!
I zeby jeszcze wdaly sie jakies powiklania, wet staral sie je opanowac. A tu nie!!!! Caly czas wlasciciele slyszeli ze wszystko jest ok, ten smierdzacy wyciek spod strupow to rana sie oczyszcza! Strup odpadl a pod spodem kosci i rozkladajace sie cialo...
Nie chce wiecej pisac...
Kot dostal juz antybiotyk, ponoc bardzo dobry. Ja dzisiaj mu te rany (ciezko to nawet ranami nazwac...) oczyscilam, pokazalam wlascicielom jak je przemywac i jak zabezpieczac zeby sie dalej drutami nie uszkadzaly. Kot dostanie tez wreszcie lek przeciwbolowy.
I tak zabezpieczony musi dotrwac do poniedzialku - kiedy to wyladuje na stole operacyjnym w Azorku, w Lublinie.
Jesli Przemek zdola uratowac choc jedna noge... To bedzie cud. Ale on czasem robi cuda.
Przedwczoraj dostalam list od zrozpaczonej dziewczyny ktora czuje ze zbyt pochopnie posluchala weta i uspila swojego kota.
Dzialala pod wplywem stresu, kot cierpial, mdlal z bolu, wet udawal kompetentnego i powiedzial ze kot i tak do rana nie dozyje.
Po dopytaniu - okazalo sie ze kocur sie przytkal. Wet stwierdzil (bez badan krwi!) ze kot ma silna mocznice, on go nie da rady zcewnikowac a przebicie pecherza w celu upuszczenia moczu nie wchodzi w gre poniewaz zapalenie otrzewnej murowane. Kota trzeba uspic - bo cierpi i nic mu juz pomoc nie mozna. A wogole to ze wzgledu na mocznice nawet jesli uda sie kota uratowac z tego przytkania to i tak kot dlugo nie pociagnie. Dziewczyna posluchala. Potem przyszla refleksja.
Zgadnijcie w jakiej to bylo lecznicy.
Tak - tez w Elwecie.
I o ile dziewczyny tej nie znam i nie wiem w jakim faktycznym stanie by ow kot - o tyle kota moich znajomych widzialam...
Za takie zaniedbanie wet powinien stracic prawo wykonywania zawodu.
Albo ktos powinien mu wybic zeby.