Dziś kontrola lekarska.
Mało spałam, śniły mi się piwnice i oczy. I te sześć kociaków, które zostały. Dodatkowo czarna dziewczynka płakała. Jest z innego miotu, nie integruje się z resztą - siedzi cały czas osobno, najchętniej słupka w kuwecie.
Dwa łaciatki jedzą chętnie, łaciatka z tragicznym okiem karmię strzykawą, potem resztkę gerberka wywalam na kocie żarełko - wtedy trochę podziubie.
Czarna niby okrąglutka, ale też sama nie chce jeść - strzykawka z gerberkiem, potem załapała i trochę pojadła gerberka z miseczki. ale tylko gerberka, puszki nie.
Duża bura po złapaniu wyglądała najlepiej, od wczorajszego wieczora ma ogonek i tylne nóżki strasznie utytłane, przy misce jej nie widzę, też nakarmiłam strzykawą.
Muszę je nauczyć jedzenia chrupek - chyba będe polewać sosem z gerberka, bo gerberek dość im smakuje.
Zdrowotnie - zakraplam, kłuję, rewelacji nie widzę.. ech...
Łazienkowa trikolorka Jodełka nadal mnie nie lubi, ale jakby pojaśniała - może w końcu zaczyna się myć? I przestaje się bać - oczy złote, nie czarne.
Sienkiewiczowskie maluszki i mama szaleją. Ściślej - maluszki szaleją, a Kasia kategorycznie i niegrzecznie domaga się albo jedzenia, albo głaskania.
I na pociechę - kochana połamana koteczka (jeszcze bez imienia, nie przychodzi mi na myśl nic tak słodkiego i kochanego jak ta koteczka) w pełni przejęła obowiązki karmicieka osesków - urodzonej w niedzielę Sunday i środowej Wednesday.
Od piątku zrobiłam próbę - nie karmiłam, czekałam, aż maluszki zaczną popiskiwać, w sobotę po południu odczekałam, aż odczepią się od cyca i próbowałam dokarmić - nie chciały. W niedzielę powtórzyłam próbę dwa razy - z takim samym rezultatem. No to już nie dokarmiam.