» Czw maja 22, 2008 22:29
Męczy mnie to od wczoraj.
A właściwie męczy mnie od dłuższego czasu, tylko wczorajsza śmierć ToTu dała mi namacalne doświadczenie tego, co wiedziałam od dawna.
Bo tej i wielu innych śmierci poprzedzonych cierpieniem nie powinno w ogóle być.
Czytałam wątek `kastracyjny` Jany. Radykalizacja obu `frontów` przeraziła mnie i zniechęciła do wypowiadania się w nim. Nie mam takiego przekonania jak Jana, że te kilka miotów z odłowionych kotek, które pojawiły sie w niektórych DT, w jakiś dramatyczny sposób ogranicza szanse odłowionych kociąt na domy. Przełożenie nie jest takie proste. Nikt nie ma obowiązku pomagać, a ci którzy to robią przyjmują własne kryteria i wypracowują własne zasady.
Nie chcę powielenia w moim wątku dyskusji o `sensie` sterylek aborcyjnych. Chciałabym tylko, by ci którzy tak bardzo bronili w wątku Jany `prawa do narodzin w ogóle` zdjęli ze mnie wysiłek znoszenia płaczu umierającego kocięcia. Żeby, tak jak są skłonni oddać komuś obowiązek sterylki aborcyjnej, przyjęli na siebie obowiązek ostatniego zastrzyku dla tych małych istnień, dla których dwutygodniowy pobyt na tym świecie był tylko i wyłącznie cierpieniem. I nie przekonuje mnie to, że `natura sama to reguluje`, że `jeśli 10% ma szanse na szczęśliwe życie kota wolnożyjącego, to warto pozwolić im sie urodzić`. Mnie w tym kontekście nie interesuje te 10% [pozornie] szczęśliwych kotów wolnożyjących. Mnie interesuje te 90%, którym odmówiono spokojnej śmierci od zastrzyku.
Bo ToTu i tak miała szczęście. Nie dlatego, że ktoś ją przytulał i ktoś o nią walczył. ToTu miała szczęście, bo ktoś podał jej znieczulenie i Morbital w serce, by nie musiała już płakać z bólu.
I żeby była jasność.
Nie oceniam decyzji innych. Rozumiem powody, dla których doświadczony DT pozwala na pojawienie się kociąt. Rozumiem też osoby, które usuną każdą ciążę kotce wolnożyjącej.
I żeby była jasność.
Jeśli ktoś chce, żeby kocięta się urodziły, niech ich odchowania nie składa na barki innych. Jeśli uważa, że coś należało zrobić inaczej, niech sam podejmuje decyzje, za które potem weźmie całą odpowiedzialność.
Najchętniej nie wiedziałabym nic o chorobie małej ToTu. Mam co robić i kim się zająć. Ale nie tylko się dowiedziałam, ale też zobaczyłam małą u weta. I wiedziałam, że muszę tę decyzję podjąć natychmiast. Niezależnie od konsekwencji.
Nie obchodzą mnie pretensje. Jeśli ktoś uważa, że postąpiłam niesłusznie mógł zacząć od złapania kocicy na sterylkę aborcyjną. A potem sam mógł podejmować decyzje co do ToTu.
Patrząc jak ToTu umierała nie mogłam opędzić się od myśli, że mogło jej przecież nie być. Że ja jestem tylko jedna i nie rozerwę się by pomóc wszystkim. Że niektórych cierpień można by zwyczajnie uniknąć. Być może za cenę własnych przekonań, ambicji i uprzedzeń. Ale czymże one są wobec tego płaczu kociaka w agonii.....
Kocie Hospicjum -1% - KRS 0000408882
'Pijcie swe niezaznane szczęście
chcąc nie być tym, kim jesteście'