Niespokojne sny męczyły mnie aż do świtu, więc gdy obudziły mnie glosy ludzi z ulga otworzyłem oczy i usiadłem na posłaniu.
Słońce stało już wysoko na niebie a za oknami panowała cisza, w której od czasu do czasu odzywał się jakiś ptak.
Wymyłem twarz, przeczesałem włosy i schowawszy po drodze do kieszeni buteleczkę leśnego wina wyszedłem z domu i skierowałem się w stronę lasu.
Na trawie leżał drobny, pachnący popiołem kurz, ale ponad łąką znowu jak dawniej uwijały się pszczoły.
Rozejrzałem się dokoła. Niebo nad miastem było czyste i wysokie, dachy połyskiwały w słońcu, ale nieco dalej równo nad skuloną w dolinie wsią wisiała szara, postrzępiona chmura okrywając cieniem zabudowania i okoliczne pola.
- Straszne – szepnął ktoś za moimi plecami. I nim zdołałem odwrócić głowę zadzwoniły magiczne kolczyki.
Malarka otuliła się cienkim, szarym szalem i smutno rozejrzała się dokoła.
- Biedna łąka … - szepnęła.
W jej szarych oczach zalśniły dwie ogromne łzy.
Nagle poczułem się silny i wysoki, prawie tak, jak wnuk Złociejowskiego.
- Ożyje na wiosnę – powiedziałem, a mój głos zabrzmiał niespodziewanie mocno. – wszystko ożywa na wiosnę – dodałem. – Takie jest prawo.
- Takie jest prawo …- powtórzyła w zamyśleniu.
Podałem jej malutka gałązkę wrzosu.
- Maluj – powiedziałem. – Maluj to, co piękne. Ludzie potrzebują piękna teraz bardziej niż kiedykolwiek.
Wyjąłem z kieszeni kubraka flaszeczkę leśnego wina.
Podniosłem leżącą wśród trawy żołędziową czapeczkę. Napełniłem ją winem dla siebie, a malarce podałem flaszeczkę.
- Co to jest ? – zapytała
- Leśne wino – odparłem.
Wystarczyło go zaledwie na jeden łyk, ale i tak na jej policzkach zaraz pojawił się rumieniec.
- Dziwny smak – powiedziała. – niby słodkie, niby cierpkie…Mocne.
Wychyliłem swoją czarkę do dna. Poczułem lekki zawrót głowy i świat nagle wydał mi się piękny mimo burzy, która nocą przetoczyła się nad lasem.
- Chodź – pociągnąłem malarkę za koniec szala.
Wstała i weszliśmy w las.
W powietrzu unosił się żywiczny zapach, a w promieniach słońca przebijających się przez korony drzew długimi, prostymi kreskami wirowały maleńkie muszki.
- Maluj – powiedziałem wskazując ciemną gęstwinę paproci.
- Maluj – wskazałem buki o srebrzystych pniach i powykręcanych konarach.
Rozglądała się wokół jak gdyby po raz pierwszy znalazła się w lesie i nagle zdałem sobie sprawę, że idziemy prosto ku Polanie Zgromadzeń.
Był środek dnia więc byłem prawie pewien, że nie natkniemy się na nikogo, kto mógłby donieść Leśnemu, że w tajnym miejscu spotkań pojawiła się Ludzka Istota.
Zdziwiłem się jednak ogromnie gdy tuz za naszymi plecami rozchyliły się paprocie i wyszedł spomiędzy nich mój kuzyn, z którym nigdy nie darzyliśmy się wzajemną sympatią.
Podejrzewam, że miał do mnie niejasny żal o to, że będąc młodszym od niego zostałem przyjęty w szeregi Zgromadzenia i ze otrzymałem miasto, podczas gdy jemu przypadł niewielki przysiółek, wszystkiego trzy chałupiny i jeden kurnik, jak podkpiwał mój brat.
- Proszę, proszę – rzekł z przekąsem – kogo tutaj mamy…Pan Kleofas bez skazy i Ludzka Istota…a to się Leśny ucieszy…
Stanąłem naprzeciw niego. Leśne wino dalej szumiało mi w głowie.
- Waż swoje słowa – warknąłem i postąpiłem kro w przód.
Kuzyn nie czekał, co będzie dalej, tylko rzucił się w paprocie i po chwili odgłos jego kroków ucichł w głębi lasu.
- Ojej – powiedziała malarka. – chyba nie powinnam była tutaj przychodzić.
Wzruszyłem ramionami.
- To JA zaprosiłem ciebie do środka lasu. Zaprosiłem cię, bo…
Urwałem. Pomyślałem, że skoro spod jej reki wychodzą zaczarowane łąki, to pewnie wie wszystko, i że żadne słowa są tutaj niepotrzebne.
cdn