o kotach bardzo mało wiedziałam i nie szukałam tej wiedzy.
Choć zawsze miałam słabość do kotowatych (tygrys to moje od zawsze ulubione zwierzę) choć przywlekałam do domu i koty w celu wybłagania zgody na posiadanie zwierzątka, jakoś w dorosłym życiu nie przyszło mi na myśl, żeby chcieć kota. Zresztą mlodość była tak absorbującą sprawą, i tyle było do przeżycia

Pewnego późnego wieczoru jesiennego TZ przyniósł malusieńkie kocie dziecko. Coś piszczało w trawie na takim dużym terenie który był przed domkiem w którym mieszkaliśmy. (wynajmowalismy pokój, i mieliśmy opiekowac się tym domkiem, bo tylko na dole mieszkała babcia właścicieli). TZ podszedł do piszczacego czegoś a to był maluteńki kotek. Myśmy nie myśleli, czy chcemy kota, bez żadnego słowa było wiadomo, że ten kotek tu zostanie i zajmiemy się nim. Nie wiem ile ona (bo to była ona) mogła mieć? Sześć tygodni? Pięć? Cztery?
Najzwyklejsza szara kotka. Karmilismy ją mlekiem z prowizorycznie zrobionej buteleczki bo jeść nie umiała jeszcze. Patrząc dziś, dziwię się nawet, że ta kotka żyła przy tak "profesjonalnym podejściu do niej". TZ pojechał z nią do weta, gdy była taka potrzeba (nie na początku, nie widziałam takiej potrzeby) bo ja, jakoś wstydziłam się jechać z kotem w koszyku plażowym tramwajem wówczas. Później mi to minęło

Kotka została w tamtym domu. na swój sposób ją kochałam, ale nie byłam wówczas zakocona. A TZ wpadł

Teraz nie potrafię sobie wyobrazić, że koty nie znaczyły dla mnie specjalnie dużo. Żałuję tych lat, w których nie zdawałam sobie sprawy, że życie bez kota jest puste choćby nie wiem co się w nim działo

Chciaż gdy tak wspominam, to przyznam, że jednak był taki okres, w którym chciałam persa. Znałam tylko persy i syjamy

To było po jakimś pokazie kotów gdzieś w okolicach Straego Rynku.
Tak, ze w sumie to chyba potrzebujące pomocy koty nas same zakociły
