Bardzo lubię koty (zwierzęta w ogóle) i choć jestem uczulona to nie potrafię sobie odmówić kontaktów z nimi a przede wszystkim nie dostrzegać ich niedoli. Kilka lat temu zmarła pewna pani, która miała 2 ukochane koty. Przygarnęłam je, szukałam dla nich domu ale gdy kilkakrotnie na ogłoszenie zareagowali ludzie, których przede wszystkim interesował stan i wygląd futra "moich" kotów, przestraszyłam się.
Koty zostały u nas. U stolarza zamówiliśmy porządne domki (zaizolowane,ocieplone), które stanęły w zacisznych miejscach w ogrodzie. Potem przybłąkały się jeszcze 2 koty. A do stołówki (szczególnie zimą) przychodzi jeszcze wiele dzikich kotów. Rok temu zmarła nasza sąsiadka i jej 2 kicie też praktycznie wylądowały u nas. W lecie dzika kotka przyprowadzała swój każdy miot do naszego ogrodu. Nie pozwalała się zbytnio zbliżyć ale karmę pożerała łapczywie. Niestety, jej kocięta jakoś znikały lub znajdowaliśmy je martwe w ogrodzie. Mieszkamy pod lasem. Po części to kuna może mieć coś z tym wspólnego ale też nieraz przeganiałam dzikie kocury, które niezbyt przyjaźnie atakowały młode kotki, wtedy matka ruszała do akcji i awantura na całego. Odkryłam też, że wiele kociąt ginie tragiczną śmiercią ponieważ wchodzą pod maski samochodów. Gdy ktoś usiłuje uruchomić samochód ....

Jednego z takich kociaków udało nam się uratować, oswoić, podleczyć (antybiotyk w zastrzykach i krople do oczu-też antybiotyk), odrobaczyć, zaszczepić ... Zniknął przed świętami.

Zniknął również inny kot. Był z nami prawie 2 lata. Widzę, że z osiedla zniknęło wiele kotów. Zostały tylko te najbardziej dzikie i płochliwe.
Do TOZu dodzwonić się nie można. Dzwoniłam do schroniska w Gdańsku. Niewiele wiedzą ale ponoć jest jakaś akcja. Może urząd miejski, może jakaś pozarządowa organizacja ...
Dzwoniłam do UM, osoba która zajmuje się naszą dzielnicą miała się ze mną skontaktować. To już ponad tydzień ... cisza ... Po niedzieli znowu zadzwonię do UM.
Bałam się pozakładać "naszym" kotom obróżki bo już raz kiedyś ratowaliśmy jakiegoś kota, który zawisł na płocie, byłby się udusił.
Z jednej strony to dobrze jeśli prowadzona jest akcja sterylizacji/kastracji i podleczania dzikich kotów bo wiele z nich jest chorych. Koty, które były u nas odrobaczałam, były szczepione, zabezpieczane przed pchłami i kleszczami ...
A z drugiej strony ... Dokąd one trafiają skoro nie wracają tutaj??? Wyobraźnia zaczyna działać i płakać mi się chce. Chciałabym wierzyć, że do adopcji ... I czy ktoś, kto je odławia nie widzi różnicy? Że niektóre są zadbane, grubaśne (a więc odrobaczone), oswojone, ufne ...
A jeśli to wcale nie jest akcja UM lub jakiejś organizacji???
Dziwne, że azyl nic o tym nie wie ...
A może ktoś z Was wie coś na ten temat??? Bo mi to spędza sen z powiek.