Włos się jeży - ludzka głupota... DRASTYCZNE

Kocie pogawędki

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Pt sie 01, 2003 8:37 Włos się jeży - ludzka głupota... DRASTYCZNE

Włos się jeży - ludzka głupota, bo inaczej nie można tego nazwać. Kilka dni temu, będąc z jednym z kotów na spacerze spotkałam moją sąsiadkę (zwierzolubną, ma dwa psy). Tak spojrzała na mojego kota i mówi: aaa dziś rano widziałam kotka, właśnie takiego burego, leżał koło przystanku. Pewnie ktoś wyrzucił.... Mnie serce zamarło. Jak to leżał, gdzie dokładnie.... Zaprowadziłam swojego zwierza do chałupki i pędem na przystanek. I rzeczywiście kot leżał, ale już martwy. Najwidoczniej potrącił go samochód. Przeraża mnie ludzka głupota i bezduszność. Bezduszność kierowców, którzy potrącą zwierzaka i nawet się nie zatrzymają, żeby pomóc. Nie wierzę, że nie zauważają, w końcu kot czy pies itd... to nie muszka. Głupota i naiwność ludzka - leży pewnie odpoczywa. Czy zdrowy, silny zwierzak będzie odpoczywał przy ruchliwej drodze, na poboczu szerokości pół metra (albo mniej)? Ja rozumiem, że zdarzają się wypadki, ale wtedy trzeba sprawdzić co się stało, pomóc. Nie każdy musi brać poszkodowane zwierzę do domu, leczyć, ale są schroniska gdzie można zadzwonić i pracownicy przyjadą po takiego nieszczęśnika. A poza tym jakieś 50 m od miejsca tego wypadku jest lecznica weterynaryjna i gdyby ktoś powiadomił lekarza to on przyszedłby sprawdził i pomógł temu kotu....
Ostatnio edytowano Pt sie 01, 2003 10:24 przez Jagna, łącznie edytowano 1 raz

Jagna

 
Posty: 201
Od: Pon kwi 28, 2003 11:04
Lokalizacja: Wrocław

Post » Pt sie 01, 2003 8:50

Wiele razy, jeśli zobaczyłam kota leżącego przy drodze, wysiadałam z autobusu i pędziłam żeby sprawdzić czy jest martwy... Wszystkie były, oprócz tego jednego, którego spotkałam na swojej drodze...
Czerwiec 2002 r. Warszawskie Powiśle. Wyszłam z klatki swojego bloku. Szłam z Niedobrą do weterynarza. Na środku chodnika leżał kot. Oddychał, ale się nie poruszał; wodził dookoła oczami błagającymi o pomoc. Obok kota przechodziło mnóstwo ludzi. Zapytałam robotnika, który się tam kręcił ile ten kot leży. Powiedział że jakieś 40 minut. Pędem wróciłam do domu, zostawiłam Niedobrotę, wzięłam komórkę, TŻ-ta i zbiegłam na dół. Zadzwoniłam na pogotowie na Książęcą - zajęte. Dzwoniłam więc pod jakiś numer interwencyjny, TOZ-u chyba, dzisiaj już nie pamiętam. Mówię pani żeby ktoś przyjechał, bo ten kot umiera, błagam ją. A pani na to: umiera czy umarł? Bo my do martwych zwierząt nie przyjeżdżamy. W tym momencie kot przestał oddychać. Klęczałam nad nim jeszcze jakieś pół godziny, zapłakana, nie mogłam uwierzyć że umarł... Dokoła chodzili ludzie, ludzie, którzy nawet się nie obejrzeli za tym biednym stworzeniem, które może można było uratować...
Obrazek

Koty łączą ludzi, którzy w innym przypadku nigdy by się nie spotkali.

Katy

 
Posty: 16034
Od: Pon sie 05, 2002 18:57
Lokalizacja: Kocia Mafia Tarchomińska

Post » Pt sie 01, 2003 9:07

O matko...... Ja się zaraz rozpłaczę. A ci ludzie i robotnik :twisted: :evil:
Ja niestety też widziałam dużo nieszczęścia zwierząt. Wielu nie udało się pomóc, ale kilku nieszczęśników udało się uratować. I to mnie trzyma przy życiu i daje nadzieję na to, że nie wszyscy ludzie są bezduszni i głupi....

Jagna

 
Posty: 201
Od: Pon kwi 28, 2003 11:04
Lokalizacja: Wrocław

Post » Pt sie 01, 2003 9:12

Ja odchorowuje nawet czerwoną szmatę na jezdni ( taka, która odpadła od czegoś długiego na przyczepie samochodowej) . Zanim dojade i uzmysłowię sobie , ŻE TO NIE KOT, trzesę sie jak galareta i chce mi sie płakać...
Chyba jestem nienormalna :?
www.fundacjafelis.org
na FB: Foondacja Felis
KRS 0000228933 - podaruj nam 1%

Kasia D.

 
Posty: 20244
Od: Sob maja 18, 2002 13:40
Lokalizacja: Lublin i okolice

Post » Pt sie 01, 2003 9:14

Kasia D. pisze:Ja odchorowuje nawet czerwoną szmatę na jezdni ( taka, która odpadła od czegoś długiego na przyczepie samochodowej) . Zanim dojade i uzmysłowię sobie , ŻE TO NIE KOT, trzesę sie jak galareta i chce mi sie płakać...
Chyba jestem nienormalna :?


Mam to samo Kasiu.
Obrazek

Koty łączą ludzi, którzy w innym przypadku nigdy by się nie spotkali.

Katy

 
Posty: 16034
Od: Pon sie 05, 2002 18:57
Lokalizacja: Kocia Mafia Tarchomińska

Post » Pt sie 01, 2003 9:18

Katy pisze:
Kasia D. pisze:Ja odchorowuje nawet czerwoną szmatę na jezdni ( taka, która odpadła od czegoś długiego na przyczepie samochodowej) . Zanim dojade i uzmysłowię sobie , ŻE TO NIE KOT, trzesę sie jak galareta i chce mi sie płakać...
Chyba jestem nienormalna :?


Mam to samo Kasiu.


I ja też. Kiedyś zobaczyłam na jezdni jakiś rozciągnięty koci kształt. Zrobiło mi się gorąco, ręcę mi się trzęsły... Na szczęscie okazało się, że była to stara zniszczona maskotka. Uff......

Jagna

 
Posty: 201
Od: Pon kwi 28, 2003 11:04
Lokalizacja: Wrocław

Post » Pt sie 01, 2003 9:38

Ja mam niestety kilka takich doswiadczen, ale jedno ze wzgledu na ludzkie okrucienstwo szczegolnie utkwilo mi w pamieci. Kilka lat temu siedze w domu, dzwoni telefon- kolega- kolo przystanku lezy kot przejechany chyba, kreci sie w kolko, jak chcesz to przyjdz sobie po niego... wsciekla na swiat i na osla ze do mnie dzwoni zamiast zwierzaka ratowac pobieglam- kot piekny, whiskas ogromny- tyl zmiazdzony, opiera sie na przednich lapkach i placze rozdzierajaco. Kolo niego dwojka dzieci malutkich. Pytam, czy to ich kot- mowia ze nie, ze sasiadow, pytam sie babki ktora cos robi spokojnie (!!!) w ogrodku obok, potwierdza. Pytam gdzie sasiedzi- mowi ze chyba w pracy. A ile kot tu lezy- a z 2 godziny. Zdjelam bluze tak jak mi sie udalo zapakowalam kota i biegiem do weta. Bez samochodu, po drodze lapalam taksowke...a kot- zlamal mi serce, bo przerazony i obolaly gdy wzielam go na rece zacza mruczec i przytulil sie do mnie. Mruczal cala droge tylko ciszej i ciszej. Gdy bylismy w lecznicy okazalo sie ze juz za pozno...moglam tylko skrocic mu cierpienie, co tez zrobilam trzymajac to ufne stworzenie na rekach - i placzac.

I powiem Wam, ze nienawidze ludzi z ato ze pozwolili mu tam lezec...sasiadzi ktorzy kota znali, przechodnie- wszystkim bylo obojetne co sie z nim dzieje...a kota spokojnie mozna bylo uratowac...
8 kocich ogonów i spółka (z.b.o.o.)

eve69

 
Posty: 16818
Od: Pt sie 23, 2002 15:09
Lokalizacja: gdansk

Post » Pt sie 01, 2003 9:51

co prawda to nie o kocie ale nie do końca OT - dotyczyc wszak mogło kota - ważne że podejście ludzi niezmienne

wrzesień 2002
Jadę do pracy. Kątem oka przy przystanku dostrzegam „coś”. Prędkość zbyt duża, zresztą widzę, że zatrzymuje się jakiś samochód. Cokolwiek się tam nie stało, znalazł się już dobry człowiek. Jadę dalej i w lusterku widzę, że samochód odjeżdża a to „ coś” nadal tam jest. Zawracam na najbliższym rondzie... zbliżam się... łzy przesłaniają wszystko... zastawiam pół jezdni... i nie wiem, co robić... czysta rozpacz... mały rudy piesek... a właściwie jego połowa... nadal żywa... wnętrzności na asfalcie... piszczy... próbuje wstać... Dzwonię do najbliższej lecznicy, błagam, żeby przyjechali, uśpili... nie można, przepisy i tak dalej, kierują mnie na Paluch... przecież to lata świetlne stąd! pies umrze w męczarniach, telefony tu i tam, wszyscy maja to gdzieś, jeszcze raz do tej samej lecznicy, podaję nazwisko, jestem waszą klientką, sprawdźcie, nie anonim, zapłacić? Ile? 150? Przyjeżdżajcie, dam ile chcecie, tylko pomóżcie! Odmawiają... Rozpacz a psiak kona... Podchodzi dziewczyna „widziałam panią z okna, zadzwoniłam, zaraz przyjedzie tu straż miejska”. Stoi 10 minut. Przeprasza, musi jechać do pracy. A ja nadal z psiakiem. Nawet nie mam go jak zapakowac do bagażnika. Podjeżdża z piskiem furgonetka, weterynarz, przypadkowo, z całym sprzętem, krótkie rozpoznanie... przemawia łagodnie do psiaka... zastrzyk... krótka chwila... czarny worek... Stałam tam ponad 40 minut... 40 minut asysty przy agonii stworzenia, które jakiś palant potrącił i odjechał... Podchodzi starsza pani „ jestem mamą tej dziewczyny, która wezwała straż, córka martwi się o panią i kazała mi tu przyjść przynieść pani coś na uspokojenie”... mimo totalnego załamania uśmiecham się... z rozmazanym makijażem docieram do pracy...

I chyba od tej chwili rozglądam się uważniej jeżdżąc po mieście, chyba od tego dnia więcej zauważam

Dodam tylko, że weterynarz, który odmówił pomocy pracuje w tej samej lecznicy, co ten, który przypadkowo przejeżdżając (jechał właśnie do pracy 4 przecznice od tego miejsca) natychmiast zareagował i nawet nie wspomniał o pieniądzach.

graga

 
Posty: 1138
Od: Wto paź 15, 2002 13:52
Lokalizacja: Warszawa-Targówek

Post » Pt sie 01, 2003 9:55

:cry: :cry: :cry: Ryczę...
Proszę, napiszcie w tytule, że ten wątek jest drastyczny...
Obrazek

Koty łączą ludzi, którzy w innym przypadku nigdy by się nie spotkali.

Katy

 
Posty: 16034
Od: Pon sie 05, 2002 18:57
Lokalizacja: Kocia Mafia Tarchomińska

Post » Pt sie 01, 2003 10:32

Katy pisze::cry: :cry: :cry: Ryczę...
Proszę, napiszcie w tytule, że ten wątek jest drastyczny...


Już napisałam. A może ktoś opowie o jakimś pzrypadku, który zakończył się szczęśliwie? Zrobiłoby się jakoś przyjemniej....
Ja mam psa, znalezionego po wypadku (potrącona przez tramwaj), ale lekarze potraktowali sprawę poważnie i psica jest, cała i szczęśliwa :).
A moi znajomi mają kotka wyłowionego za pomocą podbieraka z Odry. To już trzecie zakocenie u nich :P

Jagna

 
Posty: 201
Od: Pon kwi 28, 2003 11:04
Lokalizacja: Wrocław

Post » Pt sie 01, 2003 12:27

Eve, przy Twojej historii zaraz przypomniała mi się Cipiór (to już niedługo dwa lata), jak kręciła się w krzaku, ogłupiała z bólu i przerażenia, nie rozumiejąc, dlaczego nagle nie udaje jej się uciec... To akurat była nie tylko bezmyślność i obojętność, ale autentyczna zła wola zrobienia krzywdy. Tylko że mordeczkę mojej ślicznoty możecie oglądać poniżej.
ObrazekObrazekObrazek
Panowie Kocurowie
"Poznasz siebie, poznając własnego kota." Konrad T. Lewandowski, "Widmowy kot"

PumaIM

Avatar użytkownika
 
Posty: 20169
Od: Pon sty 20, 2003 1:30
Lokalizacja: Warszawa

Post » Pt sie 01, 2003 13:06

No to ja napisze historie z happy endem.
W klinice , w której lecze dziczki( hotel) pracuja dwie dziewczyny z Lubartowa ( 27km na północ od Lublina). Jedna z nich ma tam ( w lubartowie) swój gabinet.
Kiedys wracały razem do domu samochodem i zobaczyły na jezdni leżącego czarnego kota. Zatrzymały sie żeby zobaczyc co zwierzakowi jest i, ewentualnie, zabrać do eutanazji jesli stan byłby krytyczny.
Zabrały, zbadały i okazało sie, ze kot był w szoku i tyle. Żadnego złamania. Tylko troche poobijany. Posiedział 4 dni w gabinecie w dużym kontenerze na psy.
Pieknie mruczał, ocierał o nogi. Widać, że domowy kot.
Gdy odbierałam z Lubartowa jedną z kocic po sterylce, Aneta (wetka) poprosiła mnie żebym kota odwiozła na miejsce wypadku i wypuściła.
Dokładnie opisała miejsce i wręczyła kontener z kotem.
I rzeczywiście, kotek wypuszczony na zewnatrz natychmist zorientował sie, że jest u siebie: szybko pobiegł wzdłuż murku przy pięknej posesji a potem wspiął sie po siatce i zeskoczył na drugą stronę. Z daleka widziałm tylko czarny ogon kiwający się między krzewami...
www.fundacjafelis.org
na FB: Foondacja Felis
KRS 0000228933 - podaruj nam 1%

Kasia D.

 
Posty: 20244
Od: Sob maja 18, 2002 13:40
Lokalizacja: Lublin i okolice

Post » Pt sie 01, 2003 13:09

:placz:

lilka

 
Posty: 277
Od: Śro lip 02, 2003 7:53
Lokalizacja: Katowice

Post » Pt sie 01, 2003 13:10

Ja napiszę -Gosiu chyba się nie obrazisz??

Gosia wraca z pracy. Patrzy kot leży na poboczu. Tak sobie myśli, ale głupol wygrzewa się przy samej ulica. Ale coś Jej nie pasowało. Zatrzymała się.Okazało sie, że tył kota jest niewładny. Zatrzymał się jeszcze jeden facet. Porozmawiali. Gosia doszła do wniosku, że zawiezie do schroniska (które było baaardzo blisko). i tak zrobiła.
Na drugi dzień opowiedziała mi cała historię. Okazało się, że wet który zajmuję się moimi diabłami i Gacą Gosi pracuje właśnie w schronisku. Telefon. No tak jest taki kot, ma połamaną miednicę, no nie wiadomo jak to będzie. Po kilku dniach Gosia coś przebąkuje, że taki biedny kot - "zwyły szarak" - to nikt go nie weźmie , to może ona. Czekałyśmy jeczsze chyba z dwa tygodnie. W międzyczasie okazało się, że Fela (tak ma teraz na imię) ma świerzba. Po zaleczeniu wróciła do domu. Jest pieszczochą, Gosia dba o nią (kropelki do uszek - bo coś tam jeszcze zostało, do ocząt - bo łzawią).
A najbardziej to rozwaliło mnie Gosi stwierdzenie" Wiesz co Basia, a może tak miało być,ona mnie wybrała???"

Basia_G

Avatar użytkownika
 
Posty: 8744
Od: Śro paź 02, 2002 15:33
Lokalizacja: Poznań

Post » Pt sie 01, 2003 13:20

Jechaliśmy kiedyś na ślub przyjaciół. Pobierali się w Szczecinie, z Warszawy kawał drogi.
facetowi przed nami pod koła wybiegł kot. Nie jechal strasznie szybko, ale okolo 60-70 na pewno. Wydaje mi się, że nawet nie zaczął hamować. Kot przetoczył się pod jego samochodem i wpadł pod nasz. Zatrzymaliśmy się. Ten facet przed nami nie.
Kot był pod samochodem, ale nie pod kołami. Podeszliśmy do niego. Był w szoku, ale żył. Po chwilce zerwał się i wbiegł w krzaki przy jezdni. Miał zieloną obróżkę. Ja szukałam kota, a Krzysiek zaczął biegać po okolicznych domach i znalazł właścicielkę. Zawieźliśmy ją płaczącą do weterynarza razem z kotem, ale był w terenie (wieś). Kot wyglądał jakby powoli dochodził do siebie. Na pewno nie miał złamanego kręgosłupa, ale mógł mieć obrażenia wewnętrzne. Odwieźliśmy kobietę z kotem do domu, wet miał zaraz do ich przyjechać. Kobieta nie bardzo chciała nas zapraszać do środka, poza tym chyba nie wierzyła nam, że to nie my potrąciliśmy kota.
No dość, że odjechaliśmy. Do dziś się zastanawiam, jak to się skończyło.
Ale przynajmniej kobieta mówiła, że już kota z domu nie puści. A mieszkała prze drodze ekspresowej...

A myśmy i tak na slub nie zdążyli...

katonka

 
Posty: 4378
Od: Wto lis 19, 2002 21:47
Lokalizacja: Warszawa

[następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Wojtek i 57 gości