» Pt sie 01, 2003 9:51
co prawda to nie o kocie ale nie do końca OT - dotyczyc wszak mogło kota - ważne że podejście ludzi niezmienne
wrzesień 2002
Jadę do pracy. Kątem oka przy przystanku dostrzegam „coś”. Prędkość zbyt duża, zresztą widzę, że zatrzymuje się jakiś samochód. Cokolwiek się tam nie stało, znalazł się już dobry człowiek. Jadę dalej i w lusterku widzę, że samochód odjeżdża a to „ coś” nadal tam jest. Zawracam na najbliższym rondzie... zbliżam się... łzy przesłaniają wszystko... zastawiam pół jezdni... i nie wiem, co robić... czysta rozpacz... mały rudy piesek... a właściwie jego połowa... nadal żywa... wnętrzności na asfalcie... piszczy... próbuje wstać... Dzwonię do najbliższej lecznicy, błagam, żeby przyjechali, uśpili... nie można, przepisy i tak dalej, kierują mnie na Paluch... przecież to lata świetlne stąd! pies umrze w męczarniach, telefony tu i tam, wszyscy maja to gdzieś, jeszcze raz do tej samej lecznicy, podaję nazwisko, jestem waszą klientką, sprawdźcie, nie anonim, zapłacić? Ile? 150? Przyjeżdżajcie, dam ile chcecie, tylko pomóżcie! Odmawiają... Rozpacz a psiak kona... Podchodzi dziewczyna „widziałam panią z okna, zadzwoniłam, zaraz przyjedzie tu straż miejska”. Stoi 10 minut. Przeprasza, musi jechać do pracy. A ja nadal z psiakiem. Nawet nie mam go jak zapakowac do bagażnika. Podjeżdża z piskiem furgonetka, weterynarz, przypadkowo, z całym sprzętem, krótkie rozpoznanie... przemawia łagodnie do psiaka... zastrzyk... krótka chwila... czarny worek... Stałam tam ponad 40 minut... 40 minut asysty przy agonii stworzenia, które jakiś palant potrącił i odjechał... Podchodzi starsza pani „ jestem mamą tej dziewczyny, która wezwała straż, córka martwi się o panią i kazała mi tu przyjść przynieść pani coś na uspokojenie”... mimo totalnego załamania uśmiecham się... z rozmazanym makijażem docieram do pracy...
I chyba od tej chwili rozglądam się uważniej jeżdżąc po mieście, chyba od tego dnia więcej zauważam
Dodam tylko, że weterynarz, który odmówił pomocy pracuje w tej samej lecznicy, co ten, który przypadkowo przejeżdżając (jechał właśnie do pracy 4 przecznice od tego miejsca) natychmiast zareagował i nawet nie wspomniał o pieniądzach.