Postanowiłyśmy opisać to tutaj, żeby nie przeciążać wątku Stasi.
Władzio wrócił do nas, zabrałyśmy go wczoraj na skutek nieprzestrzegania warunków umowy adopcyjnej.
Bo Władzio wypadł z okna.
Z drugiego piętra.
Piszę o tym tak sucho, bo to jedyny sposób, żebym nie zaczeła płakać.
Ale zacznijmy od początku.
Jak opisałam w wątku Stasi dostałyśmy od domku Władzia alarmującego maila, że z kotkiem źle się dzieje, skoki temperatur, ogólne osłabienie, brak apetytu, utrzymywanie życia przez kroplówki. Weci podejrzewają jakąś wirusówkę lub białaczkę.
Byłyśmy przerażone, Władzio wyszedł od nas zdrowy, podwójnie zaczepiony, jego rodzeństwo jest zdrowe, wszystkie nasze domowe futra też.
To co dalej się działo to cudowne sploty okoliczności.
Domkowi Władzia wczoraj ukradziono samochód, dzięki temu mogłyśmy podjechać i zabrać Władzia razem z chłopakiem do weta. Był leczony na Książęcej. Nie mogę powiedzieć chłopak zadbał - jeździł z nim na kroplówki, sam się nauczył je robić, zamówił wszystkie potrzebne badania, RTG, morfologię, był bardzo przejęty.
Weci nie potrafili postawić żadnej diagnozy, a na domiar złego pobrali wcześniej krew tuż po kroplówce, czego nie będe komentować
Wczoraj w momencie w którym facet wyszedł na papierosa, wet w przychodni zerknął w kartę i mówi : "o wcześniej był tu przyniesiony z innej lecznicy po updaku z okna"
Pod nami ugieły się nogi.
Facet obiecywał, że nigdy nie dopuści do zagrożenia Władzia, nie będzie przy nim otwierał okna.
To było drugie piętro.
Spadł na trawnik.
Objawy zaczeły się po dwóch, trzech dniach.
Na RTG powiększona wątroba, pozatym wszystko ok.
Wcześniej chłopak był w innej lecznicy gdzie powiedzieli, że kot ma się dobrze i odesłali do domu.
W sobotę podobno Władzio przestał jeść i przewracał się z osłabienia.
Od tego czasu skoki temp, kroplówki, itp.
My nic nie wiedziałyśmy o tym wypadnięciu i pewnie byśmy się nie dowiedziały gdyby nie te zbiegi okoliczności.
Powiedziałyśmy, że zabieramy Władzia i zbarałyśmy go od razu do D.
Został z nią na noc, bo akurat miała dyżur.
Ma mieć pobraną krew.
Wszystko wskazuje na to, że te wszystkie objawy to skutek upadku.
Sama jak przyszła do nas Mruf i Nicia a ja nie wiedziałam nic o kotach czasem zostawiałam uchylone okno bo wychowana z psami nie wiedziałam, że koty mogą wskoczyć na blat. Zdarzyło się to tylko dwa razy, potem byłam chora z nerwów, no ale było...
Ale on nas okłamał, zataił, nie dopilnował.
Ja wiem, że potem robił wszystko żeby pomóc Władziowi, spał z nim przy termoforze, leczył, jezdził do weta.
Ale okłamał nas i doprowadził do zagrożenia życia Władzia.
Dlatego Władzio wrócił.
My mamy potężne wyrzuty sumienia, tym bardziej, że miałyśmy wcześniej jakieś przebłyski intuicji, że coś jest nie tak. No ale myślałyśmy, że to z powodu naszej fiksacji na Wladzia, że przesadzamy.
Ale jak widać trzeba słuchać intuicji.
Jest nam strasznie źle.
Doprowadziłyśmy pośrednio do cierpienia Władzia.
I nie można tego zapomnieć
Dziś po pracy odbieramy go z lecznicy.
Będziemy walczyć o niego.
Bardzo proszę o ciepłe myśli dla Władzia.
Przepraszam cię Władzinko, że niedopilnowałam....
Muisz żyć, musisz być ślicznym łabądkiem, żeby cie ciocia Jana opisała w Kocie...
Siostra już czeka na ciebie i wujek Sopel też.
i my...