Mam problem i szczerze mówiąc raczej bladego pojęcia, jak go rozwiązać.
Moja koleżanka cierpi na schizofrenię. Dawniej bywało tak, że miała napady choroby i długie okresy remisji, teraz od mniej więcej roku cały czas jest źle, albo bardzo źle...

Problem zaczął się w momencie, gdy wzięła do siebie maleńskiego kotka. Nie wiem, czy to było w ramach zaleconej przez lekarzy terapii, czy samodzielny pomysł - dość, że kot u niej jest.
Kupujemy mu żarcie, wozimy do weterynarza, no ale reszta już jest w gestii naszej koleżanki - kotek siedzi w maleńkim, wciąż zadymionym pokoju, okna są uchylane (a kto wie, może nawet zostają otwarte - namawiamy na kratkę, ale na razie się nie udało).
Koleżanka chyba o niego dba. Weterynarz mówi, że kot w dobrym stanie. No ale na przykład jak powiedział, że trzeba mu codziennie przez miesiąc wkraplać do ucha jakieś lekarstwo, to koleżanka po dwóch dniach powiedziała, że przestała, bo miała przeczucie, że to mu źle robi...
No a dziś telefon..."Jestem w szpitalu, zaopiekujcie się kotem"
Weźmiemy zwierzaka oczywiście pod nasze skrzydła JAK TYLKO JAKOŚ KLUCZ ZDOBĘDZIEMY (biedny Herhor, wet. zalecała mu na razie spokój od innych kotów...), ale co dalej??
Oddać go potem, czy nie??

Porwać i zatrzymać?

A jeśli tylko dzięku niemu koleżanka ma kontakt z rzeczywistością i właściwie dobrze się nim opiekuje? A do nas mogłoby trafić jakieś bezdomne biedactwo (mamy dwa szkraby na etapie oswajania przy śmietniku...)
No nie wiem, co robić.


Poradźcie