Dziś wieczorkiem dam parę fotek komórką zrobionych.
Ale póki co-mamy ranek.
A ten ranek zaczął się dla mnie przerażająco.
Mówiąc dokładniej, chodzi mi o takiego, małego potworka jakim jest...pszczoła.

To było straszne.
Stałam pół godziny zapłakana z klapkiem w ręku nad oknem, bo się panicznie pałam tego potwora.

Kociuchy oczywiście, chciały ją upolować.

Tymczasem ja musiałam je zamknąć w transporterku.

Wierciły się. Wpuściłam i zamknęłam pokój.
Zostałam sam- na sam z pszczołą.

Nie mogłam, no nie mogłam jej tak po prostu pacnąć! Bałam się!

Nagle słyszę dziwne dźwięki dobiegające zza pokoju. Patrze a tu w WC szczotka ta klozetowa (czy jak jej tam) rozwalona...

W salonie, drzwiczki od komody pootwierany...
Mam potwora w pokoju, a do tego te moje potwory...

Szybko sprzątnęłam. Wracam, patrzę: pszczoły nie ma. Kociuchy jej nie mogły jeść bo patrzyły co robię i pomagały. Zaczęłam się zastanawiać. Uspokoiłam się trochę, usiadłam do komputera. Lunia hop na parapet. Za pudełkiem coś ją zaciekawiło. A przecież koty mają te noski takie delikatne...

A wszędzie je wpychają.

Patrzę: pszczoła.

Biorę szybko Luńkę, Leośka też i z powrotem do transporterka.

W końcu jakimś cudem wyleciała... Uff...Wzięłam głęboki oddech i wypuściłam brzdące.
Tak, tak... ranek pełen przygód
