» Wto sie 07, 2007 5:54
Piękny dzień...
Obudził mnie promyk słońca, który uporczywie świecił prosto na mnie. Jedną małą chwilę rozkoszowałem się jego ciepłem, obracając z boku na bok, wystawiając brzuch i ciesząc się chwilą porannej beztroski, kiedy myśleć można tylko o czekającym w kuchni jedzeniu i łudzić się, że kolejny dzień nie przyniesie ze sobą żadnych niespodzianek. Chętnie leżałbym tak i leżał, ale od strony sofy rozległy się ciężkie kroki i za chwilę tuż nad moim uchem odezwał się zgrzytliwy głos :
- Dzyń, dzyń, dzwoń mój dzwonku, wstawaj, wstawaj nasz Philonku...
Otworzyłem oczy, a Dexter, na wszelki wypadek dał potężnego susa na parapet.
- Dzień dobry – powiedział jak gdyby nigdy nic.
- Dzień dobry – odburknąłem.
Dexter parę razy przeciągnął się i szeroko ziewnął.
- Co tak wcześnie ? – zapytałem. Dzień zapowiadał się piękny i ciepły i przysiągłem sobie, że nie pozwolę nikomu i niczemu dać wyprowadzić się z równowagi.
- Oczywiście, że możemy pospać dłużej....- powiedział Tetryk denerwująco podkreślając słowo „dłużej” – jeżeli chcesz biegać po mieście z pipającą myszą w pysku...
Z godnością napuszyłem ogon i ruszyłem w stronę drzwi.
- Jeżeli coś obiecuję, to dotrzymuję słowa – powiedziałem ocierając się w przejściu o nogi pani Doroty.
Tetryk pomaszerował za mną i bardzo zgrabnie wyprzedził mnie na zakręcie schodów. Dziwak, pomyślałem. W kuchni , od czasu pojawienia się Dextera stały dwie miski, każda w innym kącie, a Dexter i tak musiał zacząć jeść jako pierwszy. Wszedłem do kuchni przy akompaniamencie chrupania i mlaskania i zabrałem się za swoją porcję.
- Mamy dzisiaj piękny dzień – zawołała pani Dorota w stronę schodów, z których schodził Dziadek.
- Zygmunt proponuje wieczorem pieczone kiełbaski – Dziadek przechodząc pogłaskał moje futro.
- Wspaniale – zgodziła się pani Dorota i usiedli przy stole. Zapachniało zbożową kawą i
świeżym pieczywem.
Umyliśmy pyski . Dexter pomaszerował prosto do ogrodu, a ja zajrzałem do gabinetu, aby zabrać mysz.
Oczywiście nie uszło to uwadze pani Doroty
- Głowę daję, Karolku – powiedziała zaintrygowana – że schowałam ją wczoraj do szuflady...
- Tak, tak – odpowiedział Dziadek. – myślę, że do kiełbasek idealna będzie musztarda miodowa...ta z półeczki po lewej stronie...
- Po prawej – poprawiła go pani Dorota i obydwoje zaczęli się śmiać..
Z myszą w zębach śmignąłem na drugą stronę uliczki gdzie rósł szpaler ozdobnych krzewów.
Dexter rechocząc pobiegł za mną i skierowaliśmy się w stronę szpitala. Droga nie była długa, jeżeli poznało się wszelkie możliwe skróty i w miły sposób znajoma.
Jak przyjemnie było biec od czasu do czasu rzucając sobie porozumiewawcze spojrzenia w stylu „ a pamiętasz ” albo „to było dokładnie tutaj”... nawet, jeśli tym kimś drugim był Dexter z kwaśnym uśmiechem na pysku.
Do szpitalnego ogrodu wbiegliśmy akurat w chwili, gdy kotka kończyła poranną toaletę maluchów.
- Pan Szyszka ! – wrzasnęły radośnie i pędem pobiegły w naszą stronę.
- Zobaczcie, co mam dla was – powiedziałem, kładąc mysz na trawie.
- Ale naprawdę...nie trzeba było... – szpitalna kotka uśmiechnęła się z zażenowaniem.
Dexter trącił nosem mniejszego malucha.
- Mysza pipa – powiedział i przydusił zabawkę łapą.
Mysz wydała imponujący pisk.
- Bawiona jest... – powiedziało z nutką rozczarowania większe kocię oglądając zabawkę. – Ogona łysego ma...
- Nie, nie, nie – rozległ się za moimi plecami głos Alex . – Mówi się „używana zabawka” i „ma łysy ogonek”.
- Nie taki znowu łysy – zaprotestowałem, a kocię grzecznie powtórzyło patrząc mi prosto w oczy :
- To jest używana zabawka i ma łysy ogonek.
Rozejrzałem się dokoła szukając ratunku.
- To nie jest taka zwyczajna mysza – powiedział Dexter kątem oka patrząc na Alex.- Jak przestanie pipać, to trzeba położyć ją na słoneczku i znowu będzie...
- Piszczeć ? – zapytało kocię i spojrzało na mnie przychylniej.
Dexter ułożył się w trawie z miną dobrego dziadka.
- Kiedy pan Szyszka był malutkim kociątkiem – rzekł z namaszczeniem zezując w moją stronę – i nosił obróżkę z dzwoneczkiem...jego człowiek przywiózł mu tą zabawkę z bardzo, bardzo daleka...a kiedy pan Szyszka wyrósł na grubego, paskudnego kocura schował tą myszkę na pamiątkę...
- Pan Szyszka nie jest grubym, paskudnym kocurem ! - wrzasnęło kocię i aż najeżyło się z oburzenia. – Pan Szyszka jest kochanym...kochanym...wujaszkiem !
- No dobrze – zgodził się Tetryk – kiedy pan Szyszka wyrósł na kochanego wujaszka postanowił podarować ta myszkę dwu maluchom...
Pyszczki kociąt rozjaśniły się w uśmiechu.
- A trzeba wam wiedzieć – ciągnął Dexter – że ta mysza śmiertelnie wystraszyła dwie niedobre, pachnące naftaliną ciotki...
Alex rzuciła mi porozumiewawcze spojrzenie. Kocięta usiadły naprzeciw Dextera z wyczekującymi minami.
- Pewnego razu – zaczął Dexter wpadając w medialny ton – kiedy nad miastem zapadła ciemna, straszna noc, ja i pan Szyszka znalezliśmy się w ogromnym, pustym domu...
Odetchnąłem z ulgą. Alex ułożyła się w trawie tuz za plecami kociąt i słuchała ze szczerym zainteresowaniem.
Przeżywałem przygodę z myszą tak intensywnie, że nie zauważyłem, jak obok mnie pojawił się Smarkacz. Spojrzał na napuszonego Dextera i roześmiał się.
- To ty jesteś bardzo, bardzo dzielny – pisnęło mniejsze kocię patrząc na Tetryka z nietajonym podziwem.
- Ale to nie znaczy, że możesz nazywać pana Szyszkę grubym paskudnym kocurem – powiedziało większe i porwało myszkę w zęby. Za chwilę oba kociaki biegały dokoła klombu wpadając na siebie i wyrywając sobie zabawkę.
Wyciągnąłem się w trawie. Miękkie zdzbła delikatnie łaskotały mnie w nos, a po niebie płynęły drobniutkie, białe chmury.
Świat wydawał się tak idylliczny, tak piękny i tak spokojny jak gdyby nigdy nie chodziły po nim żadne ciotki.

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!