Nie ma się z czego śmiać
Chyba dotąd nie wspominałam, że Bungo trafił do mnie jako przybrudzone, chudawe, ale bardzo miziaste i wesołe 6-miesięczne kocię, po kilkutygodniowym wpatrywaniu się w moj balkon, napastowaniu całej rodziny pod klatką schodową i wywaleniu brzucha na mój widok. Akurat byłam chwilowo niezakocona, a gad swoim zachowaniem najpierw spacyfikował syna, a następnie TŻ, który burknął coś w rodzaju: jak chcecie, to go bierzcie. Drugi raz powtarzać tego nie musiał

i tak Bunguś zalągł się u nas, a co potem wyprawiał - opisane w pierwszym poście
Obecnie Bungo jest Prawie Bardzo Grzecznym Koteckiem. Kiedyś opiszę nasze spacery - bo teraz spacerujemy raz dziennie, razem i razem wracamy do domu, co prawda - kot na rękach
I właśnie podczas spaceru,
kilka dni temu pewna młoda panienka na widok mojego kota zawrzasnęła: Bumer, to ty żyjesz?
I cóż się okazało?

Przygarnięty przeze mnie, bezdomny kotecek wychował się od maleńkości kilkadziesiąt metrów ode mnie, w stojącej nieopodal willi. Spał w łóżku tej dziewczyny, był szczepiony, a kiedyś - gdy zniknął na dłużej (zapewne u mnie w domu

) opiekunowie szukali go przez ogłoszenia, oferując nagrodę. Kota odniesiono (zapewne wtedy, gdy został przeze mnie wypuszczony), a oddawca odmówił przyjęcia nagrody, bo właśnie odbył był I komunię i potraktował to jako dobry uczynek. Ja, niestety, tego ogłoszenia nie zauważyłam
I tak sobie Bumer-Bungo kursował pomiędzy domkami, doprowadzając oba do stanu przedzawałowego i zarabiając na swoje imiona. Bumer pochodzi bowiem od bumerangu, który jak wiadomo, zawsze wraca do właściciela; zaś Bungo - wiadomo, od 622 upadków Bunga Witkacego, przy czym tu chodziło bardziej o przypadki, które kotkowi-łazędze wciąż się przytrafiały. Kiedy miał pół roku, w domu numer 1 pojawił się szczeniak i Bumer poczuł się tym głęboko urażony. Szczeniaka tolerował, ale fakt, że to pies znalazł się w centrum uwagi okazał się dla niego zbyt poniżający. Zaczął przepadac na dłużej (jak myślicie - gdzie wtedy był

), ale pojawiał się z pewną regularnością (jak myślicie - co ja wtedy robiłam?)
Panienka rzewnie wspominał pewną wigilię, kiedy Bumer raczył ich nawiedzić, a ja przypomniałam sobie - zapewne tę samą - wigilię, spędzoną na balkonie. Panienka zeznał, że kiciuś znikał na 3-4 doby (zgadza się), był potwornym brudasem (j. w), no i odwiedzał wszystkich sąsiadów, prując prosto do lodówki, pod którą odstawiał kota konającego z głodu. Dokładnie tak samo robił w kota moich sąsiadów

A "jakoś tak trzy miesiące temu - zniknął i myśleliśmy, że coś mu się stało" - zeznała panienka.
Podczas tej rozmowy Bumer-Bungo kręcił się między nami, a następnie machnął ogonem swojej dawnej pani i udał się w kierunku mojej klatki schodowej.
Tak więc zamiast dać dom jakiejś bezdomnej biedzie hoduję w domu gada, który po prostu zmienił adres - zapewne na lepszy

Który przez dwa lata próbował mnie wykończyć
A nie oskóruję go tylko dlatego, że Lusia go kocha na zabój.
