Ciąg dalszy był taki: kicia mieszkała we frontowej części ogródka, spała pod tują, mimo że wystawiliśmy jej koszyk z posłankiem. Trwało to już tydzień. Tymczasem moja mama wyczesywała jej pchły i mówiła, że są ich setki, i że ciągle dobrze się mają. Zaaplikowaliśmy jej w końcu "FrontLine" i po paru dniach pchły (żywe) przestały się pojawiać. Kicia jest bardzo przyjazna, ładuje się na kolana, mruczy, nie obraża się o zakraplanie oczek itd. Aha, i jeszcze jakiś czas temu zauwazyliśmy zaczerwienione, niezdrowo wyglądające miejsca po onu stronach odbytu, i jeszcze koło nasady ogonka. I to było coś od pcheł, bo to się już prawie wygoiło. Z oczkami ciągle coś nie bardzo. Wczoraj stwierdziliśmy, że ma problemy z jedzeniem, tzn. coś ją boli w pysiu przy gryzieniu, i dlatego niechętnie je. Dzisiaj Duduś (moja żona) idzie z nią do lepszego weterynarza.
Ale wczoraj zrobiło się zimno, i kicia nawet miała dreszcze, więc Duduś ją przytulał opatuloną w mój polar. I miało być jeszcze zimniej w nocy. Więc w końcu zadzwoniłem do pani weterynarz i zapytałem, czy kici nie można wziąć do domu, czy może zagrożenie dla innych kotków już minęło. I ona powiedziała, że można! Więc wzięliśmy kicię do domu, daliśmy jej kuwetę (używa jak należy) - na razie siedzi zamknięta w jednym z pokoi, przy cyzm nie chcieliśmy, żeby była sama w nocy, więc poszedłem tam spać. I ona spała obok mnie na łóżku. Nie płacze, nie narzeka - i nie marznie. Wyczekamy do weekendu - i wtedy, gdy będziemy stale w domu, zaaranżujemy jej prezentację naszym trzem kocurkom.
Bardzo się cieszymy, że kicia jest już w domu, i już nie śpi na ziemi pod tują... Troszkę się tylko martwimy o reakcję naszych kocurków... W każdym razie dokocenie jest już pewne i pełne

- mamy piątkę. A kicia przecież sama sobie nas wybrała...