Grzmi. Mruczy z dala. Tak jakby gdzies wysoko, między chmurami kroczł powazny olbrzym i bił w miedziany kocioł. Dzieci - do szafy !
Ciocia...znowu do szafy...
Bo burza idzie, nie słyszysz.
A, to takie tam...głośne ?
Tak, do szafy, ale już !
Ciocia...ale bajka będzie ?
Będzie, będzie...
Była sobie raz Duża, ale nie taka jak inne Duże. Ta Duża, chociaż miała dwie nogi zawsze siedziała na śmiesznym krześle, które wcale nie miało nóg, tylko kółka.
Dzika Kotka często obserwowała ją spomiędzy zarośli i nie mogła się nadziwić, czemu Duża nie wstaje – bo parę razy widziała, jak robi parę niezdarnych kroków opierając się na dziwnych kijkach.
Ale widocznie – myślała sobie Dzika Kotka – straciła chęć do życia. Dzika Kotka, która nigdy nie miała domu wiedziała, że żyje tylko dzięki Głosowi, który zawsze podpowiadał jej co robić.
Dzięki niemu wielokrotnie uniknęła kół samochodu, pomimo głodu boleśnie szarpiącego w środku nie zjadła zatrutego mięsa i w ogóle wiedziała kiedy i gdzie można wyjść z ukrycia. Dlatego codziennie odwiedzała ogród Dużej – na plastykowej tace, koło schodów codziennie wykładano smakowite kąski i Dzika Kotka niepostrzeżenie przemykała się ku nim i szybko, najszybciej jak tylko mogła zaspokajała głód.
Ale – wobec Nieuchronnego, które przychodziło podstępnie i bez ostrzeżenia, Dzika Kotka była jak wszystkie zwierzęta bezradna.
Wiedziała, jak ukryć przed oczyma ludzi swoje gniazdo, ale Nieuchronne tym razem i tak odnalazło jej dzieci.
W krótkim czasie, z czworga pozostało tylko jedno – najmniejsze – a i to, obwąchując jego futro – Dzika Kotka wyczuwała zapach zagrożenia.
Pewnego dnia, gdy Duża pochylając się niezdarnie podniosła z ziemi pustą tackę powiedziała:
- Szkoda, że nigdy cię nie widziałam… jestem pewna, że jesteś gdzieś tutaj i boisz się… szkoda.
I odjechała alejką.
Duża jest dobra – zaszeptał Głos wprost do ucha Dzikiej Kotki.
Dzika Kotka spojrzała na swoje ostatnie dziecko. Oddychało szybko i z trudem i od rana nie chciało się w ogóle bawić.
- Źle się czuję – powiedziało Dziecko i zwinęło się w kulkę.
Dzika Kotka nagle przypomniała sobie, jak kolejno odchodziła trójka jej dzieci.
Kiedy opuszczała stare gniazdo, z nadzieją, że zagrożenie pozostanie w nim na zawsze, drobne ciałka Jedynki, Dwójki i Trójki były już zimne, sierść matowa i w niczym nie przypominały rozbawionych kociąt.
Dzika Kotka zerwała się nagle i chwyciła swoje ostatnie Dziecko za karczek..
- Puść mnie, boli – pisnęło, ale Kotka nie słuchała.
Biegła ścieżką, śladami wózka, żeby tylko zdążyć, zanim zamkną się drzwi domu.
- Nie zdążę – pomyślała z rozpaczą i nagle poczuła, że coś dziwnego wyrosło jej na grzbiecie!
To coś, poruszając się rytmicznie uniosło ją do góry i w ostatnim, najostatniejszym momencie wylądowała na kolanach Dużej, przykrytych kraciastym kocem.
Wypuściła z pyszczka dziecko prosto do ciepłych, drobnych rąk Dużej.
I odleciała, bo nie była jeszcze gotowa do życia u boku człowieka.
Przez kilka następnych dni krążyła wokół domu, zaglądając w jego okna – co było teraz łatwe, bo aksamitne skrzydła unosiły ją wysoko!.
Widziała Dziecko śpiące w koszyku i Dużą, która z troską pochylała się nad ni, i widziała też, jak Dziecko odzyskuje siły. A pewnego wieczora zaczęło się nawet bawić frędzelkami koca.
Kotka złożyła skrzydła tak, jak składają je ptaki i przycisnęła pyszczek do szyby.
I wtedy – oczy jej i Dużej spotkały się. Wózek powoli, bardzo powoli podjechał do okna.
Okno uchyliło się i kotka ostrożnie weszła do środka. Chciała zgrabnie sfrunąć na podłogę, ale wykonała tylko mało precyzyjny, zwyczajny, koci sus. Odwróciła głowę i prócz zwykłych, szarych prążków nie dostrzegła niczego. Skrzydła znikły tak nagle, jak się pojawiły.
- Mama! – pisnęło Dziecko i podbiegło do Dzikiej Kotki w radosnych podskokach.
Jego futerko było czyste, zdrowe i lśniące, pachnące czymś miłym.
Wieczorem Dzika Kotka, która jeszcze nie wiedziała o tym, że powoli staje się Kotką Domową i jej ocalone dziecko siedząc na parapecie okna patrzyli w niebo.
- Największy z największych – szepnęła Kotka spoglądając na cieniutki sierp księżyca – ja wiem, że Ty wszystko potrafisz. Wiem, że to Ty dałeś mi skrzydła, żebym mogła zdążyć, zanim zamkną się drzwi… Wiem, że to Ty zaprowadziłeś mnie kiedyś do ogrodu Dużej. Wiem, że to z Twoją pomocą Duża ocaliła moje ostatnie dziecko. Więc jeśli… jeżeli chcesz… jeśli taka Twoja wola spraw, żeby Duża mogła opuścić swój wózek…
Westchnienie Kotki dotarło wysoko, tam, gdzie Bóg przechadzał się po rajskiej łące i zapalał gwiazdy.
Spojrzał w dół i skinął głową.
- Niech się stanie – szepnął, a jego szept zamienił się w lekki wiatr, który uchylił okno.
I nagle… Dziecko, które opierało się łapkami o szybę zachwiało się, a cienkie pazurki ześlizgnęły się niebezpiecznie. Ręka, która chwyciła je w ostatniej chwili była ciepła i miękka.
Kraciasty koc zsunął się na podłogę, u stóp już niepotrzebnego wózka.
…a Bóg zapalił dwie ostatnie gwiazdki, małe i złote, jak oczy Dzikiej Kotki, które zamigotały radośnie…