Mój dziadek umarł rok temu w maju. Miał kota. Wychowanego od urodzenia przez nas. Czarnucha.
Kilka dni po jego śmierci kot zginął. Szukaliśmy go długo. W końcu uznaliśmy, że nie zyje.
Dzisiaj wrócił, jak zza grobu. Ma taki wielki brzuch, ale chudy jest niemiłosiernie. Jedziemy z nim do weta.
Podejżewamy, że go ktos wywiózł, myśloąc że to jego. Daleko. Teraz wrócił...
Płaczę... ze szczęścia...