Kolejny dzień wita mnie ogromnym bólem, noga aż pali, ale nie mam siły by ją uwolnić, jest mi gorąco, upadam i podnoszę się, bezskutecznie. Coś, co mnie trzyma coraz głębiej zatapia się w moim ciele. Moja udręka się nie kończy…
Zapada zmrok, po cichu marzę już tylko o tym, by noc przyniosła koniec bólu, po mału osuwam się na ziemię, bezgłośnie, bez nadziei.
Coś skrada się w ciemnościach, nie mam siły by podnieść głowę. Nagle ból i pieczenie staje się nie do zniesienia. Podnoszą mnie do góry ciepłe dłonie a cichy szept dzwoni w mych uszach: „nie bój się, już dobrze, maleńka, nie bój się…”
Blanka, przerażona mała kruszynka, tak bardzo chciałaby zaufać znów ludziom i tak bardzo się boi zaufać ponownie. Kiedy mnie nie widzi cichutko pomiaukuje, kiedy mnie widzi trzęsie się ze strachu. Blanka, z poharataną nóżką i sercem.


