Zythuś odjechał... Pewnie już jest w nowym domku... A ja czekam na informacje jak się zaaklimatyzował...
Napiszę o nim wszystko co wiem – od samego początku, aż do pożegnania.
W sierpniu Elzunia pojechała do chłopaka. Późno zaczęła być kryta, bo dopiero w ósmym dniu rui (normalnie ma pięciodniowe ruje) i tak naprawdę nie byłam pewna czy coś z tego wyniknie. Jednak kotka zaczęła się zmieniać: po dwóch tygodniach zaczęła być bardziej „żarta ”i miziasta, po trzech tygodniach zaróżowiły się jej cycuszki. W czwartym tygodniu (co Jana może pamiętać) udaliśmy się na USG. Dowiedziałam się tyle: żywy pojedynczy płód...Nikt nawet nie wie, jak bałam się porodu. Jedynak wyrośnięty i problem z porodem gotowy...W 69 ciąży ok. godz. 20,00 Eluzunia przyszła do mnie na kolana. Pomruczała, pomruczała i zaczęła mieć powierzchowne skurcze. Z początku nie zrozumiałam o co chodzi, ale raz - po telefonie do znajomych hodowców, a dwa – po oddaniu wód płodowych na moją spódnicę, wiedziałam kogo mam oczekiwać – Zythka. Jednak nie urodził się sam... To byłoby za proste, po 24:00, kiedy widziałam że skurcze nie tylko są silne, ale potwornie silne – i efektu brak, zaprosiłam kociego ginekologa. Potwierdził to, co widziałam – przy tak silnych parciach – kociak już dawno powinien pojawić się na świecie, sprawdził jeszcze palcowo, Elza nie była gotowa na urodzenie dużego kociaka... Decyzja jedna – dłużej nie czekamy – cesarskie cięcie. I moje głupie pytanie – czy dla Elzy to na pewno bezpieczne? I odpowiedź: „nie wiem, ale czy mamy inne wyjście????"
Widziałam jak mojego kota krojono, ja miałam wziąć malucha i nim się zająć, do ginekologa należała reszta. I ....urodziło się takie ¾ ćwierci do śmierci. Papierowa już skóra, ogólnie brak życiowych odruchów. A jednak parę porządnych wahnięć w górę i w dół dało efekt...Modliłam się, by dał radę, bo Elza poznała „ból” porodu i bałam się, jak odbierze brak maleństwa. Jednak ten malec chciał żyć, bardzo, bardzo, bardzo. Gdy lekarz wyniósł Elzunię – malec nie myślał, wiedział od razu gdzie skierować swoje usteczka...
Elza była doskonałą mamą. Dbała o swojego jedynaka bardzo. Gdy maluch nieco wyrósł – dzielnie znosiła jego zabawy w odgryzanie uszu. Maluch wniósł do naszego życia wiele radości. Jego poranne gonitwy, poobgryzane tapety, zabawy z nami i innymi kotami – to chwile niezapomniane. Nawet się nie spostrzegłam, kiedy ze 100 g kociaka - wyrosło 2,45 kg kocię... Kocię, z którym się bardzo, ale to bardzo związałam. Kociak, który przy każdym dotyku zaczynał mruczeć i całuski sprzedawać. Po prostu mój Zythek....Ten Zythek, który opuścił wczoraj mój dom...
Tak Zythuś wyglądał, jak się pojawił na świecie:
A tak wyglądał wczoraj:
A tak w ogóle to okazałam się być nieczułą zołzą, która nie kocha swoich kotów. Przez to wszystko bowiem zapomniałam, że w czwartek, w dzień kobiet – Elzunia skończyła drugi rok swojego życia!!! Zatem dopiero wczoraj dostała spóźniony shebowy tort i kupę czułości (które i tak musiałam podzielić pomiędzy nią i jej synka). Kajam się zatem publicznie i obiecuję już nigdy nie zapomnieć o święcie moich kotów.